Lotnisko Tauzen-Fligerplac
-
W Jużbiecie tak śmierdziało papierosami (nota bene widać było, że to wersja eksportowa samochodu, o czym świadczyły trzy kryształowe popielniczki i puchowe poduszki leżące po bokach kanapy), że grafowi od razu przypomniały się dawne czasy biedy w Ciprofloksji.
Za sprawą złych i podłych Sarmatów, którzy wygnali ich i rozkradli majątek, nawet pomimo posiadanego w owych czasach tytułu arcyksiążęcego, Graf wraz z żoną Natalią musiał głodować, tak aby najlepsze i nieliczne kąski mogły trafić do ust małego Aleksandra.
Życie było wtedy wprawdzie bardzo ciężkie, ale rodzina grafa zawsze mogła na sobie nawzajem polegać. Trud się opłacił, gdyż Aleksander wyrósł na przystojnego i silnego mężczyznę, trzymającego żelazną ręką zarówno swoich poddanych, jak i liczne kochanki.
Pomimo tego, że lata spędzone w Biednej Republice Ciprofloksji były wyjątkowo chude, graf wspominał je zawsze z rozrzewnieniem typowym dla lat młodości i wzniosłych idei, zresztą był to też najbardziej twórczy okres w jego życiu. Pewnych rzeczy pieniądze, ile by ich nie było, nigdy nie mogą zastąpić.
Jużbieda zajechała w końcu pod bramy pałacu w Odwilży, który niewiele zmienił się od czasu poprzedniej wizyty grafa. Jedyna zmiana to taka, że teraz wisiały tu już tylko flagi dreamlandzkie, zaś herb właściciela Odwilży zyskał bardziej dostojny płaszcz i koronę. Graf wysiadł z Jużbiedy, i stanął przed głównym wejściem.
-
Graf wysiadłszy z samochodu spojrzał na schody prowadzące w góre i korpulentnego odźwiernego w śliwkowej liberii gotowego we właściwym momencie otworzyć drzwi. Po szybki zlustrowaniu wejścia wszedł po schodach, a następnie przeszedł przez otwarte dla niego drzwi i zauważył, że w lobby na modernistycznym fotelu siedzi jego syn i czyta Òdwilsczi Wiadła
Samo lobby było dosyć przestronne, zaś na suficie i niektórych ścianach widać było mozaiki przedstawiające świat akwafluwialny. Gdzieś pomiędzy mozaiką dorsza a flądry przypomniał sobie, iż stoją zanim jego szofer i tragarz, więc szybkim krokiem ruszył ku swojemu synowi.
-
Graf odprawił szofera i tragarza, położył lekko wymięty bukiet na szafce przy wejściu i wyjął z kieszeni kamień podniesiony przy drzwiach od lotniska, z którym skierował się w stronę swojego syna Aleksandra.
– Pismaki w gazetach łżą jak psy, po co to czytasz? – spytał – Przywiozłem ci kamień spod fabryki w Prokto-Hemolan, zobacz nawet widać na nim jeszcze ślady potu, łez i cierpienia ludu pracującego. Chciałem ci dać jeszcze paczkę Marlborskich po 20 putra, ale tak wyszło, że musiałem dać celnikowi w Ruhnhoff – graf skrzywił się – O tempora, o mores, żeby nawet we własnej ojczyźnie!
-
Król Dreamlandu powoli opuścił gazetę i spojrzał na przybysza, a po chwili jego oczy się rozjaśniły
-- Ojcze! Cóż za niespodzianka - powiedział, po czym przeniósł wzrok na kamień - A po co mi ten kamulec? - dodał z wyraźnym niesmakiem -
– Żebyś pamiętał o tym, skąd pochodzisz! – ryknął graf i usiadł na fotelu – Kiedy podadzą obiad?
-
Gdzieś w oddali po ścianach przestronnego pałacu rozległ się dźwięk tupotu damskich czółenek. Uderzały rytmicznie z werwą znaną obu mężczyznom aż nader dobrze. Stuk, stuk, stuk i tuż przed tym, jak damska postać wyłoniła się przez portal otwartych drzwi, echo poniosło kobiecy głos, w którym wciąż nie brakowało dziewczęcego entuzjazmu.
-- Alusiu! Alusiu! Mam! To jest ta poszetka, którą twój ojciec nosił w dniu… - urwała, gdy podniosła wzrok ze skrawka materiału na osoby obecne w lobby.
Szybko jednak udało jej się ukryć myśli pod maską obojętności. Wystarczyło odwrócić się, dać sobie dwie sekundy na złapanie oddechu i ponowne skierowanie wzroku na mężczyzn. Popatrzyła na przybysza z wymuszonym uśmiechem, nie obawiając się tego, by spojrzeć mu prosto i głęboko w oczy. Nawet, jeśli te spojrzenia miałyby się spotkać.
-- Witaj Wojciechu. – powiedziała odrobinę zbyt surowo.
Podeszła bliżej do syna. Miała na sobie czarną, dreamlandzką suknię rozkloszowaną w kształt czarnej, wdowiej syreny, która z szelestem posuwała się po posadzce.
-- Nie spodziewałam się spotkać tu ciebie. – mówiła, nie patrząc więcej w jego kierunku i skupiając się wyłącznie na synu. Złożyła zręcznie poszetkę rękami okrytymi modnymi, atłasowymi rękawiczkami bez palców. – Właściwie wcale się ciebie nie spodziewałam.
Po tych słowach włożyła Alusiowi jedwabną poszetkę z inicjałami i herbem rodowym do kieszeni marynarki, po tym położyła mu dłonie na torsie i popatrzyła w górę, by spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się do niego szczerze i z matczyną miłością w oczach. Poszukując wsparcia w tej sytuacji.
-
Graf odwzajemnił głebokie spojrzenie Arcyksieżnej Teutończyków, a prywatnie swojej byłej żony, i uśmiechnął się szczerze i niewymuszenie, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Cofnął się pod drzwi skąd porwał kupiony na lotnisku bukiet i podszedł do Arcyksiężnej opartej o Króla Dreamlandu.
– Natalia, nie mógłbym opuścić koronacji naszego dziecka, poza tym gdzieś przecież muszę mieszkać. Ale, bardzo się cieszę, że cię widzę! – powiedział graf i wręczył Arcyksiężnej bukiet kwiatów – Naprawdę! Miałem dla ciebie jeszcze czekoladki, ale celnicy na lotnisku w Ruhnhoff mi zeżarli, o tempora, o mores, żeby nawet we własnej ojczyźnie! – westchnął i zrobił smutną minę.
Graf poprawił Królowi Dreamlandu świeżo co włożoną poszetkę, tak aby była fikuśnie przekrzywiona i spojrzał na niego z zadowoleniem – Natalia, zobacz na jakiego przystojnego mężczyznę wyrosło nasze dziecko, jak idzie do burdelu to pewnie dziwki się o niego zabijają!
-
Natalia wzięła bukiet do ręki. Popatrzyła na niego pobieżnie zamyślona. Ścisnęła przy tym w pięści kilka razy przywiędłe, zmiękczone łodygi. Po tym zwinęła usta w trąbkę i rzuciła kwiaty niedbale z powrotem na szafkę przy wejściu.
-- Tak, z pewnością. Tak samo, jak o ciebie. – skomentowała sucho, przypominając sobie niewybredny styl żartu Wojciecha. – Po koronacji pomyślę o odpowiedniej kandydatce na żonę dla naszego wnuka na wydaniu. A teraz wybaczcie, ale muszę przygotować się do ceremonii, która już niebawem ma się rozpocząć. Pozostawiam was waszym, męskim interesom. Gdybym była potrzeba, jestem w swojej komnacie, Alusiu. Wspieram cię cały czas duchowo.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła w kierunku, skąd przyszła, pozostawiając za sobą na posadzce jedno pióro o charakterystycznej linii pewnej kaczki. Odczepiło się od fantazyjnych rękawów sukni.
-
Graf odprowadził wzrokiem Arcyksiężną Teutończyków i spojrzał ze smutkiem na wyrzucone kwiaty.
– Nigdy nie potrafiłem zrozumieć twojej matki. – zwrócił się do Króla Dreamlandu – Poza tym, nie uważasz, że na ożenek Maciusia nie jest jeszcze za wcześnie? Przecież to jeszcze dziecko...
-
Noc koronacyjna była pięknym, wzruszającym i inspirującym wydarzeniem, pełnym inspiracji. Niemniej graf uznał, że zabawił na dworze w Odwilży już wystarczająco długo. Jako, że Król Dreamlandu zajęty był sprawami w Parlamencie nakreślił do niego krótki list z podziękowaniami z gościnę i życzeniami pomyślnych rządów.
Zamierzał nakreślić również kilka słów dla Natalii, ale jego wzrok padł na wyrzucone kwiaty, których z jakiś nieznanych mu przyczyn, służba nie uprzątnęła. Westchnął więc tylko ciężko i przywołał jednego z służących, któremu polecił wzięcie bagaży i przywołanie samochodu.
-
Król Dreamlandu po pożegnaniu się z ojcem stał w oknie Brązowego Saloniku i patrzył, jak jego ojciec wsiada do samochodu. Po załadowaniu jego bagaży odprowadził wzrokiem białą Jużbiedę, aż zniknęła mu z oczu.
-- Wasza Królewska Mość? - nieśmiało zapytał Marszałek Dworu - Czy wszystko w porządku? - dodał niepewnie gdy król Dreamlandu odwrócił się od okna.
-- Muszę wrócić do Ekorre - jego nieprzenikniona twarz nie zdradzała żadnych emocji - Przygotuj samolot - dodał po chwili wahania -
Miłym zaskoczeniem w ten pochmurny dzień było to, że Król Dreamlandu wśród swoich licznych obowiązków znalazł odrobinę czasu, by pożegnać się z Grafem. W istocie szofer Jużbiedy przepalił kilka litrów benzyny, zanim ojciec i syn zakończyli rozmowę.
Teraz Graf stał samotnie w hali odlotów w jednej ręce dzierżąc torbę, ze swoim dobytkiem (a także odrobiną lokalnego alkoholu), a w drugiej właśnie nabyty, rejsowy bilet.
-
Styl jazdy Natalii pozostawiał wiele do życzenia. Dopiero w fotelu pasażera @Heinz-Werner-Grüner mógł odczuć, jak szarpiąco zmienia biegi, a jeśli spoglądał w dół, być może nawet zorientował się, że jeździ na półsprzęgle. Nie wspominając nawet o tym, że auto mogłoby nie miec dla niej hamulca…
-- Ach, Heinz… - zaczęła z typowym dla siebie tonem lekkiego rozżalenia. - … tyle razy ci mówiłam, jak ważna jest w moim życiu numerologia. I jak unikam liczby 4. 4 to liczba poza czołówką. Nigdy nie jest dobra. Nigdy! Czy zadowoliłby cię czwarty wynik w rankingu najlepszych domów mody? Czy 4 w ogóle coś znaczy poza tym, że byłeś “prawie” tak dobry, by stanąć na podium? – żaliła się. – A ty zawsze mi to robisz. Następnym razem zamień się ze mną na numer. – prosiła półserio. – O! Jesteśmy! – zakończyła, gdy ich oczom ukazała się brama na tę część lotniska, gdzie ztacjonowały prywatne samoloty.
Natalia zajechała przed hangar i zaparkowała, zajmując dwa dostępne miejsca postojowe tak, że nikt obok nie mógł się już zmieścić. I wcale nie zrobiła tego ze złośliwości, nie zwracała uwagi na takie detale. To pokłosie życia z Arcyksięciem. Czy jego kiedyś interesowało, czy jakiś plebs zmieści się jeszcze swoją przedbiedą?
Obok na pasie startowym czekała przygotowana awionetka w teutońskich barwach…
-- Jest I nasze cudeńko. Wypożyczone specjalnie dla mnie. Mam nadzieję, że potrafisz pilotować I nie były to tylko przechwałki. – powiedziała rozentuzjazmowana, patrząc na niego wyczekująco.
-
Wbrew pozorom leutnant wcale nie obawiał się o swojego "Pucha" i choć skrzynia skwierczała od niezbyt łagodnego traktowania jej, przez Jej Łaskawość Natalię, to był spokojny.
Zostawiał tutaj automobil na jakiś czas. Ktoś z jego ekipy zajmie się transportem zielonej maszyny do Austro-Węgier. On nie miał na to czasu. Poczuł się jak "atystokrata", nie musiał czegoś robić sam... Ileż to się zmieniło od jego pojawienia się rok temu w Pierwszej Stolicy.
Rozmarzony siedział wygodnie w fotelu i nie czuł żadnych drgań. Czuł się szczęśliwy, mimo, że udział w rajdzie mógł uznać za katastrofę, nigdy nie przyjechał z tak dużą stratą do zwycięzcy...
Tymczasem ledwie słyszał co mówiła do niego ta zjawiskowa kobieta... Cały czas był zdumiony, że przyjęła jego zaproszenie, sam już nie wiedząc kto bardziej na nie nalegał...
Gdy usłyszał lekką irytację w głosie swojej towarzyszki skupił się na słowach, które wypowiadała... I znów o numerku...Zasępił się nieco, gdyż jak przystało na kompetencje austro-węgierskie był bardzo skrupulatny i przywiązywał ogromną wagę do poprawności i regulaminów...
Natalii przyszługiwał numer cztery i nie była to złośliwość, ale efekt doskonałej jazdy zespołu Konspir, w którym jeździła. Jako druga ekipa w stawce otrzymywali numery startowe 3 i 4 właśnie, a że była drugim kierowcą w zespole to "czwórka" to oczywisty wybór. Przynajmniej dla Grunera...
Podrapał się po głowie, szybko przypomniał sobie klasyfikację, podliczył i upewnił się, że następnym razem Herrin Natalia będzie miała na automobilu...a jakże także "4"... Przemilczał to jednak i widząc, że dojeżdżają nieco się rozchmurzył...
- Tak, tak zamienimy... O zobacz tam! Widać już lotnisko! Świetnie! Zapewne na nas czekają i w ogóle... - Wnet stał się aktywny i zaczął pleść bzury, byle tylko nie słuchać dalej o "numerkach". - Oby mieli już wszystko gotowe, rano musimy być na Węgrzech..."-- Jest I nasze cudeńko. Wypożyczone specjalnie dla mnie. Mam nadzieję, że potrafisz pilotować I nie były to tylko przechwałki. – powiedziała rozentuzjazmowana, patrząc na niego wyczekująco."
-Meine Natalie, czy ja się przechwalałem kiedyś? Wręcz odwrotnie...ale tym razem potwierdzę, potrafię obsługiwać ... no.. ten... jak to było...flugzeug. - Nagle zapomniał słowa... - Wiesz co mam na myśli. Z resztą nieważne... Wysiadajmy. Sama zobaczysz - Próbując nabrać pewności siebie, wyskoczył jak z procy z automobilu i pognał otworzyć drzwi kierowcy. O mało co nie dostał nimi w... krocze, gdyż Natalia postanowiła zagrać nieco na jego emocjach i nieco złośliwie sama sobie chciała otworzyć. Na szczęscie obyło się bez zbędnych "problemów". Zdążył jeszcze szerzej otworzyć drzwi po czym gestem dłoni zaprosił ją do opuszczenia maszyny.
Wezwał obsługę, powiedział co i jak, wskazał bagaże, a stewardzi bezceremonialnie ruszyli w stronę walizek i zabrali je specjalnym pijazdem, bezpośrednio do awionetki.
Heinz i Natalia nieśpiesznie ruszyli przez terminal dla vip'ów. O tej godzinie lotnisko było raczej opustoszałe, lecz nie całkiem puste. Szli pod rękę, nie jak para kochanków, raczej dobrych przyjaciół. Uśmiechali się do siebie szeroko, gdy mężczyzna zaczął sypać żartami jak "z rękawa". Kobieta nie zważając na hałas i zainteresowanie jakie wzbudza śmiała się w głos. Na chwilę zapomnieli gdzie są...
On wyprostowany, sprężystym krokiem i dumnie szedł z lewej strony, ona z prawej, jak zawsze, paradnie i uwodzicielsko potrząsając smukłą pupą...
Widać było, że miło spędzają czas w tej jakże mało romantycznej scenerii.
Po krótkiej chwili dotarli do awionetki, na której widniał napis "TEUTONAIR - Z nami nie spadniesz"...
Obsługa techniczna przywitała ich z uśmiechem, Gruner wymienił kilka zdań z nimi, by upewnić się, że samolot jest sprawny i zatankowany, a co za tym idzie odpowiednio przygotowany do przelotu na Węgry.
Ukłonił się na pożegnanie i wskazując Natalii gdzie ma postawić stopę, pomógł wejść do samolotu. Dama wykonała to na tyle szybko i sprawnie, że przed oczami Grunera przemknęła tylko szybko...tylna część ciała kobiety. Ten znów lekko się zamyślając potrząsnął lekko głową i ciuchutko wyszeptał:
-U la la...
Nie zwlekając jednak za długo także i on wskoczył do maszyny.
Odpalił silniki.
Gotowa na przejażdżkę w przestworzach? - zapytał retorycznie, nie czekając na odpowiedź. Mrugnął tylko zalotnie do Natalii, po czym skupił się na wykonaniu wszystkich niezbędnych manewrów podczas startu aeroplanu.
Samolot po niedługo trwającym kołowaniu wzbił się ku niebiosom... -
Choć w ciągu dnia pogoda dopisywała, w nocy temperatura obniżyła się, co wkrótce można było obserwować na szybach samolotu, na których osiadał szron. Natalia przyglądała mu się, co z boku mogło przypominać dziecięce zainteresowanie, gdy rysowała palcem do tworzącym się szlaczku. Wprwadzie jednak jej myśli odpływały gdzieś w ulotny eter, chowając się za kurtyną nieprzeniknionej ciemności. Potarła rękami ramiona pokryte gęsią skórką. Chwyciła leżące na siedzeniu obok wierzchnie ubranie należące do Heinza i okryła się nim. Ciepło zaczęło parować z jej wilgotnej skóry pod przytulnym okryciem. Trudny dnia, monotonny warkot silnika oraz późna pora sprawiały, że niebawem przymnęła oczy… tylko na chwilę…
-
Jakkolwiek z zewnątrz mogło się wydawać, iż trwa kolejny nudny dzień na tauzeńskim lotnisku, to w powietrzu dało się wyczuć atmosferę pewnej nieokreśloności. Być może miało na to wpływ większe zagęszczenie dreamlandzkich tajniaków obstawiających okolicę, a może to była szmaragdowozielona limuzyna zaparkowana przy wyjściu VIP.
-Kaziu - zagaiła sprzątaczka do dozorcy odrywając się od zmywania posadzek z lastryko - Łoni na zicher na kuguś czekajo - powiedziała zafrapowana - Łebocz - dodała wskazując mopem w kierunku wyjścia VIP
-
Książę Sarmacji Arkadiusz Maksymilian pomimo zmęczenia, które dało się we znaki po skończonej przed kilkoma godzinami dwudniowej wizycie w Palatynacie Leocji, nie mógł zlekceważyć serdecznego zaproszenia. Spytał stewardesy ile jeszcze zostało lotu. –– Wasza Książęca Mość, do lotniska w Tauzen-Fligerplac zostało niecałe pięć minut – odrzekła serdecznie uśmiechając się. Książę, poniekąd z przyzwoitości odwzajemnił jej uśmiech, po czym podniósł się z miejsca i wszedł do pokładowej łazienki, aby nieco się odświeżyć przed spotkaniem. Zdjął również krawat pozostając w mniej oficjalnym garniturze i rozpiętej o jeden guzik błękitnej koszuli.
Tymczasem na lotnisko Tauzen-Fligerplac w towarzystwie ochrony wjechał specjalnym wjazdem dla VIPów Marszałek Dworu Dreamlandzkiego Króla markiz Ingaawar, który udał się, aby w imieniu Aleksandra I powitać gościa.
Samolot sarmackiej floty wylądował na pasie lotniska łagodnie i podjechał do osobnego, specjalnego terminala. Nie było tam żadnych pasażerów – halę wypełniali oficerowie policji. Gdy samolot podjechał na właściwe miejsce w drzwiach ukazał się Książę Arkadiusz Maksymilian, który przywitał się z przybyłym Marszałkiem Dworu. –– Podróż minęła dobrze, dziękuję – odrzekł Jego Mość na pytanie markiza, po czym obaj wsiedli do rządowej limuzyny.
W kawalkadzie pojazdów przemierzali drogi Królestwa Dreamlandu – pełne uroku i pięknego krajobrazu. Droga wiodła do Willi Rybowej położonej w Wielkiej Łososiowej – prywatnej posiadłości dreamlandzkiego Króla.