Maikhan dor [Gra fabularna]
-
Jeden z wielu podobnych namiotów ucywilizowanych koczowników, znajdujący się w dzielnicy koczowniczej. Zbudowany jest w tradycyjnym kształcie przypominającym przyklejoną jedną do drugiej jurtę. Materiały konstrukcji to znalezione tu i ówdzie śmieci, stare koce, płachty, czasem trochę folii. Wejście stanowi zawieszony w przejściu stary koc.
-
Loretta udała się uliczkami Andburga w miejsce, które wskazywał GPS na jej telefonie komórkowym. Najpierw szła ulicami, a po pewnym czasie asfalt zmienił się w uklepaną drogę, w której obu stronach rozciągnięto namioty koczownicze. Większość z nich nie prezentowała się zbyt dobrze, a ich mieszkańcy patrzyli na Lorettę łakomym wzrokiem, widząc jej ekskluzywny dla ich oka strój. Po pewnym czasie zauważyła nawet, że dwóch mężczyzn zaczęło za nią podążać w niedalekiej odległości.
Wkrótce Loterra jednak dotarła na miejsce. Namiot koczowniczy, który zastała, wyglądał na względnie zadbany jak na tamtejsze warunki… Gdy zerknęła do środka, przez odsłonięte przejście wychyliła się jakaś kobieta.
Obejrzała sobie Lorettę z góry na dół i rzekła w końcu.
-- Pani źle. – powiedziała łamanym teutońskim. – Pani nie tu. Pani idzie. – zaczęła, po czym usilnie starała się wepchnąć z powrotem do środka namiotu małą dziewczynkę, która wyglądała, by przyjrzeć się Lorettcie z bliska.
-
Loretta zazwyczaj nie lubiła ludzi, dzieci również. Jednak ciekawość tej małej dziewczynki żyjąca w jak dla niej ciężkich warunkach sprawiała, że mimowolnie się uśmiechnęła. Całe miejsce było dla niej ciekawe, dzięki krótkiemu pobytowi tutaj mogła chociaż trochę zapoznać się z kulturą, która na pewno w dzikszych rejonach była jeszcze bardziej odmienna.
-Chciałabym przespać się w namiocie parę dni - powiedziała oraz złączyła obie ręce w jedno i przyłożyła do nich głowę mając nadzieje że jeżeli kobieta nie rozumiała teutońskiego to chociaż gestami jakoś się dogadają.
-
Koczowniczka zmarszczyła brwi. Każdy z jej gestów był wyrazisty, tak samo jak gesty niezadowolenia, bo twarz ze ściągniętymi szparkami zamiast oczu i wąskimi ustami nie pozwalała jej na wiele mimiki. Miała w sobie jednak tyle ekspresji, że trudno pomylić to, co chciała wyrazić mową ciała.
Gdy tak przez chwilę z niedowierzaniem popatrzyła na obcą kobietę, jej mała dziewczynka wyrwała się z uścisku w chwili dezorientacji i czmychnęła do Loterry. Złapała ją za nogawkę, pociągnęła trzy razy w dół, po czym wyciągnęła rączki do góry i z promiennym uśmiechem mówiła:
-- Üzesgelent khatagtai, bariul deer! Bariul deer! Bariul deer! – zakrzykiwała, z czego Loretta zrozumiała: "Üzesgelent khatagtai, bariul jelenie! Jeleń Bariul! Jeleń Bariul!" - przypuszczałą jednak, że dziewczynka miała coś zupełnie innego na myśli.
Jej opiekunka zdążyła złapać małą w pasie i podnieść na ręce.
-- Ehh.. – westchnęła głośno, po czym pokiwała głową. Potem rzuciła okiem na tych mężczyzn, którzy szli za Lorettą i dalej obserwowali scenę. -- Irne ... – powiedziała i pomachała na Lirettę ręką. Poprowadziła ją do namiotu obok, zapraszając do środka.
Wewnątrz panował półmrok, do środka światło dostawało się tylko przez otwór drzwiowy przysłonięty zasłoną. Pachniało kozimi skórami, ale nie był to odstręczający zapach. Pod ścianą leżała pierzyna i poduszka na konstrukcji przypominającej podwójne łóżko.
-- Spać tu. – wskazała ręką Mongolka na łóżko. – Myć tu. – pokazała na miskę z wodą i owalne lusterko postawione na klepisku. – Woda… - wskazała na siebie palcem. – Jeść… - znowu wskazała na siebie. – Spanie 10 korona. – Powiedziała i pomachała ręką na prawo i lewo. – 10 korona! Üünees bagagüi!
-
Loretta wyjęła 10 koron i podała je kobiecie. Nie za bardzo wiedząc co dalej robić postanowiła przejść się po okolicy i zobaczyć jak żyją koczownicy. Wiedziała, że budzi niezdrowe zainteresowanie pewnych osób, jednak zawsze miała w zasięgu dłoni swój sztylet wiec nie bała się o swoje bezpieczeństwo.
Pożegnała się wiec na chwilę z kobietą i powiedzła
-Będę przed zmrokiem - chociaż nie wierzyła, że kobieta zrozumie cokolwiek jej słów.