-
Ten pokaz mody był wyjątkowo pechowy. Zawsze ilekroć robiła się dobra atmosfera, ktoś musiał wszystko zepsuć. W nocy przed pokazem był to nachalny handlarz parasolami, na bankiecie najpierw Natalia, a potem Aluś rzygający przy cesarskim stole, a teraz jakieś ciało w rzece. Graf nie miał wyjścia.
Zdjął szybko marynarkę i spodnie, upewnił się że małe, metalowe pudełko jest zamknięte i znajduje się bezpieczne w marynarce, po czym rzucił się w morskie głębiny. Walcząc z falami i skutkami własnego nałogu wyciągnął na plażę ciało młodej, nieprzytomnej dziewczyny.
– Psiakrew… – spojrzał pytająco na wicehrabinę Altrimenti. W okolicy nie było żywego ducha. Tylko oni we dwoje i nieprzytomna dziewczyna. Cóż robić, co począć?
-
Może to nie przypadek, pomyślała Jul. Zawsze, gdy atmosfera robiła się gorąca, wszystko trafiał szlag. Tak, jak i teraz – z wody wynurzył się Wojciech, za sobą taszcząc kobiecą postać w sukni balowej. Jul była trzeźwa jak poranek. I zaczęła panikować. Owszem, czytała magazyn Teutońskiej Akademii Medycznej ale w tym momencie miała ziejącą dziurę zamiast pracującego mózgu. Co robić, gorączkowo myślała. Czy… to coś jeszcze żyje?
-Sprawdź, czy oddycha! – krzyknęła do Wojciecha, który był bliżej nie-wiadomo-czy-topielca.
-
Graf wyjął z kieszeni Teutońską Encyklopedię Chorób wydaną przez TAM, poszukując w niej jakiegoś wyjścia z tej jakże dramatycznej sytuacji. Korzystając z jakże szczegółowych i przejrzystych wskazówek jego bratanicy Joanny Izabeli, wykonał niezbędne badania i ustalił, że wyłowiona dziewczyna nie cierpi na skazę krasnobru, chorobę cesarską, chłonniaka dreamlandskiego, ani na białaczkę awarską. Niestety wszechwiedząca Joanna o topielcach nic nie napisała.
– Noż, kurwa mać! – warknął graf, rzucił na plażę Encyklopedię TAM-u i ze złością uderzył, niczym w swoje dawne biurko w Zielnyborze, w klatkę piersiową coraz bardziej sinej dziewczyny. I oto, co zadziwiające stał się cud. Dziewczyna gwałtownie wypluła wodę i ze świstem wciągnęła powietrze. Graf z ulgą usiadł na porzuconych wcześniej na piasku spodniach.
-
Wojciech był bez spodni. Miał na sobie jasnoniebieskie slipy, które w tym momencie mokre przylegały do ciała… Tu leży chyba-martwy człowiek, mózg Jul bezlitośnie sprowadzał ją na ziemię.
W czasie rzeczywistym, gdy wkurwiony Wojciech szukał w książce, jak wykonać pierwszą pomoc w takim wypadku, Jul wykonała telefon do TAM, by przysłali specjalistów. Nagle Wojciech uderzył kobietę prawie-umarłą w klatkę piersiową, i ona się ocknęła. Uff, jednak żyje. Przekręciła się na piasek i powoli wstała.
-Jesteś bohaterem! – Jul krzyknęła do Wojciecha! -
Graf Hergemon słysząc okrzyk wicehrabiny Altrimenti poczuł się oczywiście dumny jak paw. Zamierzał właśnie udawać fałszywą skromność oraz że od początku wiedział co robi, gdy uratowania dziewczyna nagle wstała i ucałowała go w policzek.
– Dziękuję mój bohaterze – krzyknęła, głos był piskliwi i raczej nie świadczył o nadmiernej inteligencji świeżo reanimowanej – Czy pokaz mody nadal trwa?
Graf oraz wicehrabina spojrzeli ze zdumieniem na tę idiotkę. W końcu graf kiwnął głową, trudno powiedzieć czy w odpowiedzi, czy też jako swoisty komentarz do absurdalności całej tej sytuacji. Uratowana poprawiła mokrą suknię i zaczęła nawijać:
– Najnowsza moda! Wyższe sfery! Savoir vivre! Książęta! Hrabiowie! Królowie! Majętni Cudzoziemcy! Splendor! Gratulacje! Uściski Dłoni! Zdolni Projektanci! Cesarzowa! Wytworne Maniery! Prawdziwe Elity! Baronowie! Kulturalne Toasty! Small Talk Przy Brunchu! Networking! Wicehrabiny! Książęta Seniorzy! Pochwały! Tytuły! Ordery! – wykrzyczała jednym tchem swoim piskliwym głosem i nie zwracają uwagi na grafa i wicehrabinę popędziła do Domu Mody Auterra.
Graf Hergemon spojrzał ostatni raz za zaginionym duchem tego bankietu i wymacał w kieszeni marynarki malutkie pudełko, te same które starannie schował zanim rzucił się w odmęty. Na szczęście pozostawało suche i nieuszkodzone, zawartości zatem nic się chyba nie stało. Graf spojrzał na swoje mokre ubranie, nadal wystraszoną wicehrabinę i nocny plener plaży. Lepszej okazji chyba już nie będzie.
Wprawdzie ręce grafa na wskutek uwolnionej adrenaliny trzęsły się lekko, jednak troskliwie przetarł pudełko i delikatnie je otworzył. Na całe szczęście zawartość nie uległa uszkodzeniu, czego bardzo się obawiał po ostatnich przygodach. Tylko tego brakowało by w tym nieszczęsnym dniu.
W końcu spojrzał na siedzącą obok wicehrabinę Altrimenti, która kierowała na niego pełne zachwytu i zainteresowania spojrzenie – Zapalisz? Wiśniowe Djarumy, specjalny import. Na szczęście nie zamokły. – powiedział z delikatnym uśmiechem i skierował w kierunku wicehrabiny otwartą cygarnicę – Myślę, że tobie też dobrze zrobi. – dodał.
-
Tragikomizm tej sytuacji przerósł wszelkie wyobrażenia. Wyłowione ciało, reanimacja, zaskakujący zwrot akcji. Noc była długa, już świtało. Przedłużony pobyt w Auterze obfitował w tak wiele krzywych akcji, że Jul chciała już odpocząć w swojej posiadłości w Górach Smoczych.
Wyciągnęła dłoń po djaruma. Wojciech miał rację, tego potrzebowała.
-Z samego rana mam samolot do Grodziska - rzekła do towarzysza - myślałam, że mnie odwieziesz... ale jesteś cały mokry! pożyczysz mi kierowcę z limuzyną? Oddam w nienaruszonym stanie - zaśmiała się - zarówno kierowcę, jak i limuzynę.
-
Graf zaciągnął się papierosem, zapach wiśni przypominał minione lato, słychać było świerczenie wymieszanych z tytoniem goździków, a dym przyjemnie wędrował po płucach. Graf odchylił na chwilę głowę do tyłu i patrząc w lekko wirujące wypuścił po chwili dym. Spojrzał ze smutkiem na wicehrabinę Altrimenti, na cały ten otaczający ich bajzel.
– Jul… – zaczął łapiąc delikatnie za dłoń wicehrabiny – …wszystko się tym razem spierdoliło. Nie tak to miało wyglądać. Przepraszam. – puścił dłoń wicehrabiny i jeszcze raz zaciągnął się głęboko dymem tytoniowym, patrząc gdzieś bardzo daleko przed siebie, w jakiś punkt gdzie nieboskłon stykał się w z falującym morzem, a myślami będąc znacznie, znacznie dalej. Bił się z myślami, aż w końcu zamiast spytać czy wszystko mogło potoczyć się inaczej powiedział tylko – Bentley jest do twojej dyspozycji.
-
Nie ma się co oszukiwać. Jul nie czuła się dobrze na terenie Unii, szczególnie po tak długim czasie tu spędzonym. Wojciech z kolei unikał sarmackich terytoriów. Była to niezaprzeczalna prawda.
-Wojciech! To były pełne przygód dni, jak za starych, dobrych czasów! - zaczęła zamyślona Jul - ale wszystko, co dobre mija! Liczę, że niebawem mnie odwiedzisz!.
Pomachała mężczyźnie i wskoczyła do samochodu, który szybko pomknął w stronę lotniska.
-
Graf jeszcze długo siedział na plaży, odpalając kolejne papierosy. Myślał nad przeszłością, a zwłaszcza ostatnimi miesiącami. Nad setkami pozornie nieistotnych zdarzeń będących swoją naturalną konsekwencją aż do tego stopnia, że tworzyły razem łańcuch nie do przerwania. W końcu, może na widok wschodzącego na różowo słońca, a może z uwagi na wyczerpanie się zawartości papierośnicy graf wstał i przygarbiony lekko pod brzemieniem minionej nocy ruszył powoli do domu.
-
Odespawszy minione dni graf wstał o dość późnej porze, spakował się i udał do jednego z nadmorskich barów. Jadł świeżo złowioną rybę, usmażoną oczywiście bez tej paskudnej panierki, którą zazwyczaj chętnie pałaszują ubodzy gellońscy turyści i patrzył przez mżący deszcz na falujące morze. Nadchodziła pora, by udać się na lotnisko. W zasadzie równie dobrze mógłby zostać w Auterze, w końcu i tak nie miał gdzie się udać, ale zupełnie nic go z tym miastem nie wiązało, nie miał tutaj ani ulubionej knajpki, ani ulubionej księgarni, ani ulubionego sklepu z krawatami, ani nawet ulubionego monopolowego na rogu.
W końcu pod bar rybny zajechał wysłużony zielony Bentley. Graf zostawił na stoliku 200 koron, chwycił swoją materiałową torbę podróżną, podszedł do samochodu i zajął w nim tylną kanapę. Z głośników cicho leciało quattro stagioni Vivaldiego (wbrew szarzejącemu z dnia na dzień otoczeniu właśnie rozkwitała wiosna), a w samochodzie unosił się jeszcze delikatny zapach wiśni oraz perfumów wicehrabiny Altrimenti.
Drzwi pasażera trzasnęły, a samochód dostojnie ruszył w kierunku portu lotniczego. Zamyślony graf patrzył w okno limuzyny żegnając się z Auterrą. W pewnym momencie wydawało mu się, że minęli idąca chodnikiem Natalię, ale nie był pewny, zresztą i tak na pewno nie zauważyła go przez przyciemnioną szybę.
Kiedy limuzyna wtoczyła się na parking lotniska delikatna mżawka ustąpiła miejsca rzęsistej ulewie. Graf nakrywając głowę wczorajszą gazetą przemknął do hali odlotów i po krótkiej kłótni o wymiar bagażu podręcznego zajął miejsce w wyeksploatowanym rejsowym samolocie.