Droga na Lolandburg [Gra fabularna]
-
Loretta wybrala numer Frantza
-Halo, Franz? - powiedziała tonem arystokratki, którego używała zawsze gdy potrzebowała konkretnych informacji czy rzeczy - Widzisz wyruszyłyśmy z Anną na poszukiwanie plemienia ale niestety po drodze zepsuł nam się samochód. Razem postanowiłyśmy, ze najlepszym i najbezpieczniejszą metodą aby kontynuować dalej podróż będzie zadzwonić do Loży i poprosić was o użyczenie drugiego samochodu. Dobrze wiemy, że czas się liczy, a niestety nie wiemy czy i kiedy uda się nam naprawić obecny...Jestem pewna, że tak potężna organizacja ma całą flotę aut wiec, nie przeszkodzimy wam w innych zadaniach. Zresztą jeżeli okaże się, że pani burmistrz jest gdzieś niedaleko to na pewno będzie to najszybszy sposób aby ją dostarczyć z powrotem do miasta - Loretta wygłosiła monolog swoim słodkim głosem, akcentując najważniejsze rzeczy. -
Dariusz wytarł twarz w szmatę znalezioną w bagażniku, po czym stanął przy Lorettcie i wsłuchiwał się w przebieg rozmowy zaciekawiony. Po krótkim czasie Franz odebrał.
-- Franz von Hochenberg. – przedstawił się, a gdy usłyszał głos Loretty, robił co chwilę krótkie „mhmm”. Gdy skończyła monolog, odparł. – A kiedy popsujecie drugie auto, mam wam przysłać trzecie? – zapytał z nieukrywaną ironią w głosie. – Dariusz jest z wami. Sądzę, że powinien poradzić sobie z naprawą. Dacie sobie radę. A teraz przepraszam, bo właśnie zasiadam do kolacji, a Pani Teściowa nie lubi, gdy się spóźniam. Powodzenia!. – powiedział, po czym rozłączył się.
Dariusz nieco skrzywił usta i podniósł brwi. Potem uśmiechnął się kpiąco.
-- Co teraz? – zapytał, drapiąc się znów po głowie.
-
Loretta miała wielką ochotę wypuścić jakąś ploteczkę na temat Franza tak aby "Pani Teściowa" nie była zadowolona na kolejnym obiadu...a może mogłaby poprosić raz w życiu tatusia no ale niezależnie jakby chciała się zemścić i tak nie zmienia to ich obecnej sytuacji.
-No to chyba pozostaje iść w stronę stacji bo loża podobno ma ważniejsze zadania niż uratowanie pani burmistrz- powiedziała i niewiele myśląc zaczęła stawiać kroki w odpowiednim kierunku. -
Czyli nici z tego. Czy na pewno Loży zależy na ocaleniu Arletty? A może cała ta nasza wyprawa… Ma jakieś drugie dno? – Zaczęła zastanawiać się Anna.
– No dobrze. To idziemy na stację, spróbujemy sprowadzić pomoc. – Anna mieszkając z daleka od cywilizacji, wcześniej przebywając tułaczkę po mikroświecie nie odstraszała wizja długiego spaceru. Zapewne dotrze na miejsce nawet niezbyt się męcząc. Nieco zniechęcało ją jednak zachodzące słońce. – Prawdopodobnie będziemy też musiały się rozejrzeć za noclegiem… W nocy na stepach może być naprawdę chłodno – powiedziała wahając się. – Nie ma na co czekać. Ruszajmy.
-
1-25 Złe wydarzenie 26-50 Neutralne wydarzenie 51-75 Tracicie dzień na poszukiwaniach 76-99 Napotykacie poszukiwane plemię 100 – szczęśliwy traf
Wynik 29https://www.youtube.com/watch?v=qe2axAR9GZ4&list=PLF64CCABF06A9F273&index=3
Rzeczywiście po około dwóch godzinach drogi, cała trójka bezpiecznie dotarła do stacji benzynowej.
Przed stacją zaparkowany był zielony samochód. Obok, przed budynkiem, który wyglądał na warsztat, stała wysłużona laweta.
W środku drewnianego budynku stacji znajdował się bufet. Przy stolikach siedziały dwie osoby.
Pierwszą z nich był mężczyzna w stroju ludów koczowniczych.
Wydawał się więc udomowionym koczownikiem. Wyglądał młodo, mógł mieć może dwadzieścia lat. Miał wysportowaną sylwetkę. Naprzeciwko niego za to, na oparciu krzesła, uczepił się szponami orzeł, który obracając głową to na prawo to na lewo przyglądał się nowym przybyszom.
Drugą osobą był rudowłosy mężczyzna.
Po stroju łatwo było poznać, że był Loardzkim Teutończykiem. Nie trudno było się też domyślić, że to najpewniej on był właścicielem auta zaparkowanego przed stacją. Miał około 30 lat i popaląc cygaretkę, patrzył na poczynania trójki, która zawitała na stację. Dokładnie przysłuchiwał się każdemu słowu i obserwował każdy ruch.
Przy kasie natomiast stała starsza kobieta w roboczym stroju.
Twarz miała ubrudzoną smarem, a zamiast jednej ręki miała niezbyt atrakcyjnie wyglądającą, mechaniczną protezę.
-
Loretta weszła do bufetu, po 2h marszu była zmęczona, głodna i zła. Gdy tylko przekroczyła próg od razu w oczy rzucił jej się rudowłosy mężczyzna. Otaczała go pewna aura tajemniczości, a gdy ich oczy się spotkały Loretta zauważyła że emanuję z nich spokój. Przez dwa uderzenia serca wydawało jej się, że świat się zatrzymał, a potem niespodziewanie...zaczęło burczeć jej w brzuchu. "Chyba za dużo ostatnio czytam romansów, pora coś zjeść " pomyślała i udała się aby zakupić jakieś typowe potrawy którymi delektowali się obecni już podróżnicy, Siadła przy wolnym stoliku i zaczęła pałaszować zdobycz.
-
Anna spojrzała na zasapaną towarzyszkę. Taka awanturniczka, co kilka kilometrów przejść nie potrafi. I znów pierwsze co robi to rzuca się na żarcie…
Po chwili poczuła, że sama jest głodna. W końcu od rana nic nie jadła. No cóż. Sama powinna zakupić nieco jedzenia. Prowiant który ma ze sobą przyda się później.
Popatrzyła na dwóch bywalców knajpki . Rudy podejrzany typ i jakiś dzikus. Czy naprawdę , nawet wieczorem na odludziu nie można się zaopatrzyć w zapasy bez świadków? Co za popaprany świat.
Zatrzymała się na chwilę… Moment… Ten dzikus… Może być użyteczny. Może coś wie…? Przypomniała sobie słowa Franza – plemię jest pokojowe, Może akurat zna teutoński…? Albo po prostu skuma co się do niego mówi?
Podeszła do bufetu i zamówiła trochę jedzenia. Obawiała się nieco dziczyzny, ale mięso z lokalnych hodowli powinno być bezpieczne. Ponadto kukurydza, pieczywo, trochę warzyw i obiad gotowy.
Teraz część trudniejsza do Anny. Gdzieś w Austro–Węgrach zawsze mówili – połowa sukcesu to uśmiech i dobre nastawienie. Więc z szerokim uśmiechem podeszła do stolika, gdzie siedział młody koczownik.
– Cześć! Mogę się dosiąść? – nie czekając na odpowiedź usiadła przy stoliku. Po lewo siedział mężczyzna, po prawej zaś jego orli towarzysz.
– Skąd jesteś? Ja pochodzę z daleka. – starała się głosem intonować przyjazny, ciekawy ton. Odwróciła się w stronę orła – Ale masz cudownego towarzysza. Aquila autafla, prawda? – popisała się swoją wiedzą z zakresu biologii, delikatnie wskazując ręką na ptaka. – Chciałabym tak dobrze współpracować z naturą…
Mężczyzna wydawał się zszokowany monologiem Anny. Miała jednak nadzieję, że uda się porozumieć z koczownikiem i uzyskać jakieś przydatne informacje.
-
Loretta po zjedzeniu w końcu zaczęła być sobą. Co prawda rudy loardczyk nadal był przystojny jednak bardziej interesowało ją to, że miał auto. Dziwne, że jest sam na takim odludziu, może to też kto z loży? No cóż, nie miała nic do stracenia.
-Hej, widzę że palisz. Mogłabym poprosić o jedną cygaretkę i się dosiąść? - zapytała podchodząc do rudego jegomościa. Gdy zwrócił swój wzrok na nią, poczuła ucisk w brzuchu. Jego oczy były błękitne jak morze otaczające Teutonię. Przygryzła nerwowo wargę, nie wiedząc czy nie zostanie spławiona. Nie wyglądał na gościa, któremu potrzeba jest towarzystwa. -
Nastawienie koczownika
1-60 przyjazne
61-80 neutralne
81-99 wrogie
100 – szczęśliwy traf
Wynik 5
Nastawienie rudzielca
1-60 przyjazne
61-80 neutralne
81-99 wrogie
100 – szczęśliwy traf
Wynik 8Koczownik aż podskoczył w miejscu, gdy przy jego stoliku pojawiła się dziewczyna. Podobnie jego ptak zatrzepotał skrzydłami i zaskrzeczał, ale widząc, że jego Pan nie rusza się z miejsca, pozostał również na swoim i przyglądał się Annie zachowując ostrożność.
Chłopak podrapał się po głowie i uśmiechnął zmieszany, zerkając nerwowo na Annę i omiatając otoczenie spojrzeniem.
-- Tak. – odpowiedział w końcu. – Ja Bilguun, tu Tsakhiagiin – wskazał na orła. – Dobry. – powiedział, wskazując ponownie na orła. - Mieszka tutaj. Ja z Drahanem. – powiedział z nietypowym akcentem. Widać było, że niełatwo było mu się wysławiać po teutońsku.
***
Tymczasem Loretta przysiadła się do stolika rudowłosego mężczyzny. Ten wciąż miał pokerową minę z lekko kpiącym uśmieszkiem. Nie obawiał się patrzeć w oczy kobiecie, ale też w pewien sposób pozostawał dystyngowany, choć zdystansowany. Nie odpowiedział od razu. Kazał jej chwilkę czekać i dopiero po tym podniósł się z oparcia krzesła i wyciągnął w jej stronę cygaretkę. Była to cygaretka wyrobu loardzkiego sygnowana herbem, który widniał również na jego broszce. Gdy włożyła cygaretkę do ust, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kamizelki pozłacaną zapalniczkę i odpalił nią cygaretkę Loretty. Po tym oparł się znów o oparcie krzesła z tak samo znudzoną pozą jak poprzednio.
--Ciekawy przypadek, spotkać na tym odludziu Jaśnie Wielmożną w towarzystwie jakiegoś buractwa. – odezwał się w końcu, oceniając pochodzenie Loretty na Baronessę.
Dariusz natomiast czekał na kobiety przy wejściu do stacji.
Offtop: Czas na post do 23.04 do końca dnia.
Loretta i Anna zakupy -20 kr każda -
Loretta widząc herb była coraz bardziej zainteresowana. Szlachetnie urodzeni zazwyczaj byli nudziarzami i na pewno nie siedzieli w barze na stepach. Cos było nie tak z tym jegomościem, tylko co?
-Trudno spotkać arystokratów w takim miejscu to fakt. Natomiast zawsze lubiłam podróżować i się dokształcać dlatego aktualnie szukam plemienia Drahanem. Dobry wstęp aby poznać tą fascynującą kulturę, no i większe szanse dogadania się, ze względu na pewną ich znajomość teutońskiego. Moi towarzysze mają podobne cel podroży, chociaż nie wiem czy podobne pobudki - powiedziała Loretta, mówiąc w sumie prawdziwie o jednym ze swoich motywów tej wycieczki - Ciekawi mnie co natomiast co Pan robi na tym odludziu. Z tą pozłacaną zapalniczką równie dobrze co niektórzy mogliby odrąbać Panu rękę.
Loretta specjalnie nie próbowała silić się na tytulaturę. Ranga jegomościa na pewno była wyższa niż jej własna, natomiast była bardzo ciekawa reakcji rudego. Wkurzy się? Zacznie ją poprawiać? Tak by zrobiła większość śmietanki społecznej. Ale coś wewnętrznie jej mówiło, że loradczyk jest inny niż oni.
-
Gdy Anna usłyszała teutońską mowę i słowo „Drahanem”, jej serce aż zabiło szybciej. Czy w końcu w tej podróży szczęście się do niej uśmiechnęło?
Teraz tylko tego nie spieprzyć. Zaczęła w myślach powtarzać reguły. Uśmiech. Prosta mowa. Unikanie słów, które mogłyby gościa obrazić.
– Miło mi Cię poznać! Jestem Anna – użyła swojego najczęściej używanego imienia ze względu na jego prostotę. – Przyjechałam tutaj żeby poznać Was. Pokażesz nam swoją ziemię? Jak daleko jesteście? Czy wiesz gdzie znaleźć spanie?
Starała się wypowiadać pytania powoli i formułować jak najprostsze słowa. Liczyła, że zabrzmiała na tyle naturalnie, żeby nie spłoszyć towarzysza i zdobyć jego zaufanie.
-
Loretta rzut na kłamstwo
Bazowo 60 %, bo nie ma powodu ci nie wierzyc
i 10% za generalnie argumentacje
1-70 - sukces
71-99 - porażka
100 sukces
Wynik 2
+1 kłamstwoRudy wzniósł brwi do góry, gdy Loretta wyjaśniła przyczyny swojej podróży. Wydawać by się mogło, że zaskoczyły go. To wrażenie szybko znikło, gdy Loretta znacznie obniżyła jego rangę społeczną, źle się do niego zwracajac. Zamiast zdziwienia, na jego twarzy pojawił się delikatny grymas. Wpuścił głośno powietrze nosem i przymknął oczy, wyrażając w ten sposób lekką, ale powstrzymywaną irytację. Schował zapalniczkę do wewnętrznej kieszeni.
-- Dikusy nie mają nic ciekawego do zaproponowania. – powiedział, rozglądając się po lokalu. – Chyba, że masz fetysz związany z namiotami i zapachem kóz. – dodał, uśmiechając się do siebie pod nosem. Najwidoczniej uznał zachowanie Loretty za prowokacyjne i wszedł w tę grę, zwracając się do niej już bezpośrednio „Per Ty”. – Ja natomiast czekam na kogoś, kto się spóźnia. – dodał w odpowiedzi na zapytanie ze strony Loretty.
***
Chłopak zmarszczył brwi i popatrzył na Annę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Zastanowił się chwilę, po czym zaczął odpowiadać.
-– Spać tu. – pokazał palcem na kobietę za ladą. - Drahan daleko. – powiedział w końcu, drapiąc się po głowie. – Po co? – zapytał, patrząc ufnie w oczy Annie.
Offtop: Czas do 26 do końca dnia.
-
Lorette szlag trafił na te słowa rudowłosego ale lata treningu nie dały po sobie poznać, że właśnie zaczynała go mieć za skończonego idiotę.
-Wydaje mi się, że mogą mieć wiecej do zoferowania niż bale i sztuczne uśmiechy - odpowiedziała - Oh, w takim razie mam nadzieje, że nie przeszkadzam.
Loretta zastanawiała się cały czas co zrobić aby dostać się do auta arystokraty.
-
Anna poczuła na sobie wzrok towarzysza. Ewidentnie uśmiech pomógł. Wiedziała, że musi wymyślić taki powód, by był wiarygodny i żeby nie wygonili ich z wioski, nim jeszcze do niej dojechali.
– Przybywam z daleka. Podróżowałam daleko poza oceanem. Poznałam mnóstwo kultur. Zaszczytne byłoby dla mnie poznać Twoją. Spędzić dzień lub kilka wśród Twoich kamratów. Zrozumieć i lepiej poznać Wasze problemy.Ton głosu Anny zmienił się, a uśmiech na ustach przerodził się w udawany smutek.
– Słyszałam, że konflikty w regionie narastają. Być może… Mogłabym jakoś pomóc? Dlatego wyruszyłam w tę trudną podróż. – spojrzała prosząco na towarzysza – Pomożesz mi? -
Rudowłowy przewrócił oczami z kpiącym uśmieszkiem na ustach, po czym skierował wzrok na Lorettę.
-- Co kto lubi. Jedni bale, drudzy lepienie miski z gówna nietoperza. – odparł na temat balów i sztucznych uśmiechów. Puścił dymek nad stolikiem i machnął ręką na kobietę, która stała za ladą. – Wygląda na to, że jeszcze chwilę będę musiał tutaj poczekać. Nie pogardzę towarzystwem. – Po tych słowach kobieta zza lady przyniosła im po lokalnym, zmrożonym piwie. – Skąd pochodzisz, miłośniczko dzikusów. I dlaczego nie dosiadłaś się z koleżanką do jednego z nich? – zapytał, wskazując głową na mężczyznę, z którym rozmawiała Anna. Ptak na oparciu krzesła właśnie w tym momencie zrobił kupę, obryzgując podłogę.
***
Chłopak zrobił wielkie oczy i odsunął się tak, że oparł się plecami na krześle. Najwidoczniej nie do końca zrozumiał, co Anna miała na myśli. Wkrótce wyraźnie posmutniał. Popatrzył na swojego ptasiego przyjaciela. Powiódł wzrokiem po stole, potem nieobepochyleniecnie po Lorettcie i rudowłosym przy stoliku obok. W końcu skierował zbolały wzrok na Annę i powiedział:
-- Ty leczy? – zapytał niepewnie. – Chory. Drahan. – powiedział załamującym się głosem. – Ty pomaga?
-
Loretta pociągnęła łyk piwa i spojrzała się na Loardczyka.
-Nie wyglądasz jak reszta artystokracji i nie jesteś tacy jak oni. Inaczej byś wiedział kim jestem. Mój ród może nie jest książęcy ale na pewno dość znany z tabloidów. - ostatnie zdanie wypowiedziała smutno, mimowolnie dotykając ręka szramy na policzku. - Czasami mimo dobrego rodowodu jesteśmy bardziej dzikusami niż oni. A ty dlaczego czekasz na kogoś w barze na stepach, zamiast bawić się na balach w Srebrnym Rogu? -
Ja… – zaczęła niepewnie Anna, zbita z tropu pytaniem – Tak. Myślę że będę potrafiła pomóc.
Zawahała się. Choć miała sporo wiedzy o lekach i dobrze radziła sobie z ziołami, nie była wykwalifikowanym lekarzem. Choć jej ulubionym medycznym działaniem było raczej niepostrzeżone dawanie osobom których akurat nie lubiła, leków na przeczyszczenie niż operacje, to jednak zarówno potrafiła wydobyć lecznicze działanie ziół, jak i użyć apteczkę, którą miała przy sobie. Co jednak zrobi jak sprawa jest trudniejsza? Szczególnie, że te całe plemię będzie pewnie gdzieś głęboko w stepie z dala od cywilizacji?
– Jeśli mnie zaprowadzisz do swoich, zrobię co w mojej mocy by pomóc. Czy możesz opisać co się stało twojemu towarzyszowi? – zapytała, zastanawiając się czy jej apteczka jest wystarczająco dobrze zaopatrzona.
-
Po słowach Loretty pewien ledwie zauważalny tik przeszedł po twarzy rudowłosego. Zmrużył oczy, po czym zaczął przyglądać się w milczeniu Lorettcie.
-- Wieści spoza Loardii docierają do nas tylko szczątkowo poprzed cesarską telewizję i teutońskie media, które... rzadko są w zakresie moich zainteresowań i poszukiwań. – odparł w końcu. – Loardzka arystokracja zawsze będzie dla teutońskiej trochę egzotyczna. I odwortnie. – dodał po tym, popijając piwo i uśmiechając się tym razem bardziej sympatycznie i szczerze. – Rzadko bywam w stolicy. – wyjaśnił. – Gdy ma się pod sobą plantację tytoniu i nie można liczyć na niczyje wsparcie niełatwo jest rzucić wszystko i balować w Srebrnym Rogu. – powiedział cierpkim tonem, przyglądając się temu, jak złoty trunek krąży w jego szklance, gdy nią poruszał. – A loardzkie interesy wymagają czasem tego, by spotkać się na pustkowiu z szemranymi typami. – puścił do Loretty oczko, po czym usiadł prosto i oparł się przedramionami o blat stołu. – Ciesz się więc, że masz ten komfort i możesz urządzać wycieczki na koniec świata. A potem wrócić do stolicy, ubrać ładną kieckę i bawić się w towarzystwie Cesarskiego Rodu.
***
Chłopakowi zaświeciły się oczy, gdy usłyszał odpowiedź z ust Anny. Porwał się na równe nogi i z emocji złapał ją za ręce. Zaskoczony ptak podskoczył na oparciu krzesła i zaskrzeczał głośno, machając dwa razy skrzydłami.
-- Mash ikh bayarlalaa! – powiedział rozemocjonowany, a gdy zorientował się, że zareagować trochę nazbyt emocjonalnie, puścił Annę i siadł znów na krześle. Podrapał się po głowie. W końcu złapał się za czoło i zrobił zbolałą minę. Cały czas patrzył na Annę. Po chwili złozył dłonie z wyprostowanymi palcami ze sobą i przyłożył do policzka. Zamknął oczy i zaczął chrapać. – Drahan... daleko. – powiedział w końcu i rozłożył ręce szeroko. Potem zaczął machać rękami, jakby trzymał kierownicę i zaczął wydawać z siebie dźwięki: - Brumm!
Offtop: Czas do 07.05 do końca dnia.
-
Wysoka gorączka. Bóle… No to się dowiedziałam dużo – pomyślała Anna. Od grypy, przez pasożyty, po zatrucia. Może to być tak naprawdę wszystko. Spojrzała na ucieszonego młodzieńca. No ale jest użyteczny więc trzeba mu pomóc.
– No dobrze. Więc wyruszymy jutro z rana – spojrzała w stronę w stronę Loretty, która w najlepsze romansowała z Teutończykiem. – Mam nadzieję, że moja towarzyszka wykona dobrą robotę…
-
-Twój kolega jakoś się jednak nie zjawia. Może się zgubił gdzieś na stepach? - powiedziała Loretta i dopiła ostatni łyk piwa jaki został w butelce - Wiesz, niby ludy pierwotne ale z tego co wiem to często bywają całkiem nieźle uzbrojone. Warto by było go poszukać...