-
Joanna Izabela z samego rana udała się na lotnisko w Złotym Grodzie po to aby już za parę godzin być a Auterrze.
Wysiadła ze samolotu i uśmiechnęła się do czekających już ludzi na pasie lotniska. Zamieniła parę słów ze swoimi rodakami, a już po chwili pojawił się samochód który miał ją odwieźć do Dworku Wittelsbach. Dbająca o jej bezpieczeństwo Teutońska Lwia Gwardia Królewska sprawnie zabezpieczyła trasę przejazdu, tak aby nikt nie przeszkodził JKM.
-
Piękne słoneczne niebo powitało grafa w ten auterrski poranek. W bawialni stół zapełniony był już śniadaniem, a służba nalewała właśnie świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Na podjeździe czekał już zamówiony wcześniej zielony XK 150. Graf musiał jedynie udać się do lokalnych krawców, żeby żadne obowiązki nie zakłócały już jego pobytu.
-
Było parę minut po 12. Po początkowych problemach z lądowaniem i kilkukrotnym kołowaniem nad Auterrą, w końcu się udało. Gdy Jul wyszła z samolotu, słońce ją oślepiło. Na szczęście pogoda sprzyjała. I dobrze, spodziewała się intensywnego weekendu. Wygięła się i spojrzała na swój tyłek. Miała wrażenie, że te kilka godzin w samolocie ewidentnie źle jej zrobiły. A chciała dobrze wyglądać! Przynajmniej sukienka niezmięta, pomyślała. Nie spakowała dużo rzeczy, nie spędzi tu przecież dużo czasu. Z bagażem zeszła na płytę lotniska.
Pasażerowie rejsowca podążyli w stronę terminalu. Ona zaś kręciła się wokół samolotu. Spojrzała na zegarek... gdzież ten Wojciech, zaczęła się niecierpliwić. A gdy się niecierpliwi, chodzi w kółko. Tam i z powrotem. I stało się. Właśnie w tym momencie jej walizka otworzyła się. Wypadły z niej wszystkie rzeczy, łącznie z kiecką na poniedziałkowy event... -
Graf korzystając z pięknej, auterrskiej pogody podjechał pod lotnisko bez dachu. Był spóźniony z pół godziny (Ach ci krawcowie! Ale było warto, sportowa marynarka pięknie komponowała się z bawełnianym krawatem oraz poszetką dobraną pod kolor koszuli w lekki deseń kwiatów), ale szczęście mu sprzyjało. Kiedy parkował tuż przy lotnisku właśnie przyziemił samolot z Grodziska (niegdyś popularna linia była teraz obsługiwana małym Bombardierem, w dodatku raz na kilka dni). Graf porwał bukiet kwiatów z siedzenia pasażera i popędził na miejsce lądowania.
Zdążył akurat na moment, gdy podmuch wiatru otwarł walizkę wicehrabiny Altrimenti, a jej zawartość rozsypała się po płycie. Niczym w scenie z taniego filmu razem zebrali rozrzucone rzeczy (przy czym, za kilkoma rzeczami porwanymi przez wiatr graf musiał pobiec) i upchali z powrotem do walizki.
– Przepięknie wyglądasz, aż ciężko uwierzyć, że od mojego ostatniego pobytu w Sarmacji minęło zaledwie nieco ponad miesiąc… – zaczął graf i wręczył wicehrabinie Altrimenti bukiet – Chodź, zaparkowałem zaraz przy płycie. – graf zaprowadził wicehrabinę do zielonego XK 150, otworzył jej drzwi po stronie pasażera, zajął miejsce kierowcy startując motor (ach, ten pomruk rzędowego sześciocylindrowca…) i zwrócił się do swojej pasażerki – Jak lot i co słychać?
-
Wojciech pojawił się w porę i uratował sytuację. Pozbierał jej elementy garderoby, powiedział miłe rzeczy, które ociupinę złagodziły jej zniecierpliwienie. Wyglądał dosyć szykownie, umyty i wypachniony, łatwo można było zgadnąć przyczynę jego spóźnienia.
-Dobrze Cię w końcu widzieć! - krzyknęła siadając na miejscu pasażera - Brakuje mi tych długich wieczorów w Zielnyborze. Dalej tam bytujesz? Co z tymi krzewami przy bramie? Zakwitły już? - dopytywała.
Samochód powoli ruszył, ręką przytrzymała kapelusz, by nie spadł przy powiewie wiatru podczas jazdy. - Wiele się ostatnimi czasy zmieniło. Oby lepsze czasy wciąż były przed nami. I - co najważniejsze - oby w końcu zmodernizowali tę linię Grodzisk-Auterra, to był jeden z moich gorszych lotów. Urządzam powoli swój nowy zakątek w okolicy Gór Smoczych. Uroczy zakątek, byłeś tam kiedyś? Znasz te okolice? - zamyśliła się. - Jaki masz plan na najbliższe dwa dni? - dopytała jeszcze
-
Samochód toczył się niespiesznie do Auterry, tak aby jadący nim mogli rozkoszować się słońcem i lekkimi powiewami bryzy. Silnik przyjemnie mruczał, przypominając o dawno minionych czasach.
– Krzewy za pewnie zakwitły, jak zawsze. Natomiast sam Zielnybor jest w upadku, dawno tam nie byłem… – zaczął z pewnym smutkiem graf – Przepraszam też za ten lot, ale odrzutowiec zabrała moja była żona… – przez chwilę zdawało się, że graf pomimo pozornego skupienia na drodze myślami jest bardzo daleko.
– Góry Smocze to piękna okolica, z dala od zgiełku stolicy. Co do planów, pokaz mody jest dopiero za dwa dni, więc mamy masę czasu. Chcesz pozwiedzać Auterrę? Mają wspaniałą promenadę z restauracjami i knajpkami? – spytał wicehrabinę, gdy zielony roadster powoli wjeżdżał do przedmieścia Auterry.
-
Jul ewidentnie była zszokowana niewiedzą Wojciecha o stanie Zielnyboru. Była pewna, że pomimo zmiany flagi, mężczyzna dalej tam mieszka.
-To... Gdzie teraz się podziewasz? - zapytała go. Widziała, że zrzedła mu mina, gdy opowiadał o byłej żonie - Co z Tobą? Duchy przeszłości powróciły? Może przejdziemy się promenadą i skończymy w jakiejś knajpie nad morzem? Chyba masz mi dużo do opowiedzenia! A jutro pozwiedzamy. - zaproponowała. -
Zielony roadster zajechał akurat pod willę położoną zaraz przy plaży, wynajętą wczoraj. Graf wysiadł pierwszy i z galanterią otworzył drzwi wicehrabinie. Pojawiła się służba, która wzięła z bagażnika niewielki bagaż.
– Od wczoraj tutaj. – odpowiedział graf, maskując niezręczność uśmiechem – Podejrzewam, że chcesz się odświeżyć po podróży. Potem możemy pozwiedzać knajpy, i na promenadzie i nad morzem. – dodał.
-
Jakąś godzinę później Jul, już gotowa, czekała na ławce pod willą. Obok pięły się wysokie drzewa. Wzięła ze sobą sweter, wieczorne powietrze niewiele miało wspólnego z tym południowym. Ale wciąż było przyjemne. Zmiana klimatu nieraz dobrze robi, myślała, hibernując na owej ławce. Zastanawiała się, skąd ta tajemniczość. Przypuszczała, że kryć się za tym może nagłe pojawienie się byłej żony. Albo.. tęskni za Sarmacją? Hipotez mogło być dużo, liczyła, że wieczorem Wojciech je zweryfikuje.
-
Graf zrezygnował z marynarki i krawata, a koszulę zmienił na bardziej ekstrawagancki wzór z cieniutkiej bawełny, w której zresztą podwinął rękawy. Wyszedł z willi, zaciągnął się rześkim, wieczornym powietrzem i skierował swe kroki w kierunku wicehrabiny Altrimenti. – Jest taka knajpka, kilkaset metrów dalej. Widok na morze, owoce morza, dobre wino. Może być? – spytał graf.
-
Usłyszała kroki, otworzyła oczy i zobaczyła Wojciecha. Zawsze ma takie fantazyjne wzory koszul. Ciekawe, jaka jest w dotyku. Wstała, a ciężko było, bo trochę się zasiedziała, i pomacała koszulę. Całkiem przyzwoita, wygląda na sztywną, ale całkiem przyjemna, pomyślała.
-Chodźmy zatem! Wskoczymy potem do morza? Z daleka wygląda zacnie ale czy woda jest czysta?
Szli więc promenadą. Jul chciała rozpocząć rozmowę, ale nie do końca wiedziała, jak skłonić Wojciecha do otworzenia się. - Wojciech... - zaczęła - Jak Ci się tu wiedzie? Czemu porzuciłeś Zielnybor? -
– Na morze jeszcze za wczesna pora, ale zobaczymy. Woda czysta, bo prąd idzie od oceanu. – uśmiechnął się graf – Jak widzisz żyje mi się nie najgorzej. Dużo podróżuje, dużo wydaje, ale cóż można robić innego z pieniędzmi? A co do Zielnyboru… Przy każdej rewolucji coś się kończy, a coś zaczyna. Upadają majątki, a powstają nowe fortuny. Zielnybor jest wyludnioną ruiną, po której górki wiatr przepędza hałdy śniegu. Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy. O, jesteśmy na miejscu! – wskazał na podświetlony kolorowymi lokal, z wielkim tarasem wychodzącym wprost na plaże.
-
Siedzieli tak, jedli i pili. Godziny mijały na rozmowie. Widać było, że oczy Wojciecha robią się coraz bardziej mgliste, trunki które w siebie wlewał dawały rezultat.
-Wojciech! Jak zareagowałeś na powrót twojej eks? Dlaczego w zasadzie się rozwiedliście? Jak Twoje uczucia... zupełnie wygasły? - rozpoczęła chyba delikatny temat. -
W knajpie serwowano wyśmienite jedzenie i jeszcze lepsze bianco frizzante, które z przyjemnością wlewali w siebie graf i wicehrabina. Nic więc dziwnego, że po kilku godzinach dyskusji na tematy towarzyskie oraz wspomnieniach wspólnej pracy w ministerstwie wicehrabina wyskoczyła z tematem Arcyksiężnej Teutończyków, byłej żony grafa. Ten już przywykł do tego, w sumie wszyscy o to pytali, a gazet co jakiś czas publikowały łzawe historie.
– Nigdy się nie rozwiedliśmy. Lata temu mieszkaliśmy w Biednej Republice Ciprofloksji, Aluś był wtedy jeszcze dzieckiem, było ciężko, ale wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi, zwłaszcza że piąłem się po szczeblach komunistycznej kariery. Pewnego dnia Natalia wyszła, jak zawsze idąc na Wydział z Dupy Wysranych Kierunków, którego była dziekanem i już nigdy nie wróciła. Nigdy nie dotarła na Głodujący Uniwersytet, a milicja nie znalazła ani jednego śladu. – graf wypił kolejny kieliszek i zamyślił się chwilę.
– Oczywiście, szukaliśmy i czekaliśmy miesiącami, a nawet latami. Aluś ostatnie lata dzieciństwa przeżył sam, bez matki, a ja zostałem sam z całym państwem na głowie i trwającą rewolucją feudalną. W końcu pewnego dnia trzeba było dopełnić wszystkich formalności i podpisać odpowiednie dokumenty. – dolał wicehrabinie wina – W końcu ciprofloksjański sąd stwierdził śmierć Natalii i wygaśnięcie małżeństwa. Minęło wiele lat, wróciłem z wygnania do Teutonii, zaniechałem wszelkich poszukiwań. Aż pewnego dnia, Natalia pojawiła się jak gdyby nigdy nic. Ale szczerze mówiąc nie wiem czy jest tą samą osobą. Wiedzie teraz bardzo wystawne życie, zresztą nie trudno się domyśleć skąd ma na to pieniądze. – zakończył opowieść.
Po chwili ciszy graf zrewanżował się wicehrabinie – A co słychać w twoim życiu, zwłaszcza po upadku traktatów?
-
Jul nie umknęło, że graf nie odpowiedział na pytanie o swoje uczucia. Jak zawsze emocjonalnie niedostępny, pomyślała o nim. Zastanawiała się nad czymś słodkim do zjedzenia. Zawsze gdy już lekko szumiało jej w głowie, do akcji wkraczał deser. Wzrokiem rozglądnęła się za kelnerem, by zapytać go o lokalne specjalności.
-Po upadku traktatów tak wiele się zmieniło. Sam widzisz, nawet by się z tobą spotkać, pół Pollinu trzeba przelecieć. Sądząc po stanie owej linii Grodzisk-Auterra, nie ma zbyt wielkiego popytu na loty. A to oznacza, że wiele międzyludzkich relacji zostało brutalnie rozerwanych przez odległość...
Zapadła chwila ciszy, którą przerwała - Jak myślisz, co się z nią działo przez te lata? - ściszyła głos i ze zdumieniem zapytała - i co to znaczy, że nie trudno się domyśleć, skąd ma pieniądze? Prostytuuje się?
-
– Pewne rzeczy muszą się po prostu wydarzyć i tak chyba było i z traktami. Zarówno ich podpisanie, jak i późniejsze wypowiedzenie było historyczną koniecznością wobec coraz bardziej rozjeżdżających się wizji wśród obywateli państw sygnujących. I w istocie, o ile nadal wszyscy oglądają zagraniczne kanały telewizyjne i czytają zagraniczną prasę, o tyle podróżuje mało kto… – graf zamyślił się grzebiąc widelcem w makaronie z frutti di mare – A co do Natalii, nie rób sobie jaj, ma swój honor i żyje z moich pieniędzy. Liczni dżentelmeni kręcący się na jej – „jej” graf wypowiedział z przekąsem – dworze zapewne też. I serio, nie mam zielonego pojęcia co robiła przez prawie dekadę. – graf zauważył kelnera i przywołał go skinięciem ręki – Życzysz sobie coś jeszcze?
-
Słuchała Wojciecha z szeroko otwartymi oczami. Gdy wypowiedział "ma swój honor i żyje z moich pieniędzy", nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem.
-Och, Wojciech, Twoje poczucie humoru wciąż ma się dobrze! Przez moment martwiłam się, że zmiana otoczenia źle ci zrobiła, ale chyba nie jest tak źle, jak to wyglądało na pierwszy rzut oka. Co do polityki... Myślę, że sytuacja finalnie może wyjść nam na dobre. Jeszcze niech trollerskie podchody znikną, a pewnie będziemy mogli normalnie funkcjonować. I może zmodernizują tę linię! Wojciech! Nie chciałbyś w nią zainwestować? Może to być żyła złota! - to było jej najmożliwiej trzeźwe spojrzenie na sytuację. W tym momencie podszedł kelner i zapytał, w czym pomóc. Jul zamówiła lody o smaku słonego karmelu. Jej mózg potrzebował glukozy. Posłała pytające spojrzenie w kierunku Wojciecha, czy on też coś będzie jeszcze zamawiał.
-
– Dla mnie tiramisu od razu dwie porcje. – dorzucił graf, a kelner udał się po zamówione smakołyki – Jul, jeśli chodzi o inwestycje, to w ostatnim czasie wydałem… – graf na chwilę przerwał, a spojrzenie skierowane w sufit wskazywało, że intensywnie coś liczy – … jakieś półtorej miliona koron i dziewięćset tysięcy libertów. Po odjęciu kosztów utrzymania dworu Natalii to już naprawdę niewiele zostaje mi na codziennie życie. – kelner przyniósł desery, a graf zamówił jeszcze butelkę frizzante – Więc serio nie będę inwestować w mało rentowną linię, zwłaszcza że z Sarmacją łączą mnie już tylko interesy. Zresztą nie angażuję się już w politykę, a są przecież znacznie ciekawsze tematy. Mają tu wyśmienite wino, prawda?
-
-Wojciech... - Jul znów zawiesiła głos - jeśli brakcie Ci środków do życia, zawsze chętnie przygarnę cię do swojej posiadłości w górach smoczych!
Siedzieli i jedli. I znów pili - która to nasza butelka wina tego wieczoru? - faktycznie ciężko jej było skupić myśli, by to zliczyć. 3? a może 4? Dziwne wydawało się to, że pomimo dobrego asortymentu, w środku było zaskakująco mało ludzi.
-Jaki mamy plan na jutro? O której jest ten pokaz mody? Powinniśmy być wcześniej? Ile on potrwa? - zaczęła się na głos zastanawiać. Jul zależało, by wrócić do Grodziska wieczornym lotem. Następny miał się odbyć dopiero za kilka dni..
-
– Będę pamiętać o twojej propozycji, ale liczę jednak na łut szczęścia w moich inwestycjach. – uśmiechnął się graf – Co do wina, to wydaje mi się, że jesteśmy już bliżej końca nić początku – dodał z jeszcze szerszym uśmiechem dając kelnerowi znak, że potrzeba pilnie kolejnej butelki – Nie mam pojęcia, o której to jutro jest, ale myślę, że nie będziemy szczególnie wyczekiwani, i nasze spóźnienie nikogo nie zasmuci. Znając Natalię, to zacznie o jakieś pogańskiej porze, typu dwunasta rano. Zastanawiam się co powinienem ubrać... Jaka jest woda w morzu? – zwrócił się na koniec do kelnera, który właśnie przyniósł kolejną butelkę i nalewał po kieliszku – Wyjątkowo ciepła!