Siedziba Loży Rycerskiej w Andburgu [Gra fabularna]
-
Phoebus Glyver stał w korytarzu, gdy nagle poczuł, jak ktoś bezpardonowo uderza w niego w całym impetem swojego wielkiego i ciężkiego cielska, a następnie, rozpycha się, popycha go, przydusza do na ściany, by wreszcie, nie robiąc sobie nic a nic z nietaktu, popędzić w głąb holu, wprost do czegoś, co wyglądało jak kontuar.
Popatrzył z nienawiścią za oddalającym się mężczyzną. Oh, jak on nie cierpiał takich nalanych, chamowatych, gburów. Takich, co to uważają, że są pępkiem świata i ani myślą zwracać uwagę na innych, nie korzystając nigdy z magicznej triady: 'przepraszam', 'dziękuję' ani 'proszę'.
Poczuł, jak wzbiera w nim pierwotna i nieokiełznana złość. Jak buzuje anim gniew. Przymknął oczy i wyobraził sobie, że wyjmuje z kieszeni wielki myśliwski nóż, bierze zamach i bez ostrzeżenia wbija temu głupiemu osiołkowi w kark, w ten jego mięsisty, owłosiony, małpi kark, ale tak bardzo głęboko, aż po samą rękojeść, jak w masełko.
'Oooo tak, jak dobrze. Zdziwilaby się, ta kupa sadła, cham pierdolony.' - Phoebus jeszcze mocniej przycisnął powieki, dając się całkowicie ponieść złości i swoim chorym fantazjom. Gdzieś tam, w głowie, wyraźnie widział tą sytuacją, bawił się nią, napawając swoim męstwem oraz zapachem ciepłej, buchajacej z rany krwi. 'Taaaaak, właśnie tak', Glyver uśmiechnął się pod nosem. 'Wtedy by popamietał, żwszyscy by popamietali, że nie warto z nim zadzierać i że zawsze, ale to z a w s z e, należy okazywać mu szacunek.' Poczuł się dobrze, nie tylko psychicznie, ale też fizycznie, tak bardzo, że po jego podbrzuszu zaczęło rozchodzić się mile, lepkie, ciepło.
-- A pan do kogo? – czyjś głos wybudził go z letargu.
Otworzył niechętnie oczy. Pytanie padło z ust atrakcyjnej kobiety w średnim wieku. Krótka, obcisła spódnica, podkreślała jej kształtne biodra, bezwstydnie odsłaniając przy tym zgrabne kolana. Kobieta patrzyła na niego z mieszaniną niechęci i znudzenia i widać było, że nie odpuści, aż nie otrzyma odpowiedzi.
-- Jestem Phoebus...Phoebus Glyver... z Bazylei. Przyjechałem... ekhem, jestem... jestem tu, bo mam... dostałem od Was, to - wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z zaproszeniem i pomachał nią, starając się całym sobą dać znać, że właśnie ta oto karta stanowi główny i jedyny powód jego wizyty.
-- Wiem, że trochę się spóźniłem, ale... tak sobie pomyślałem, że może... że kto wie... można jeszcze...tak u was... spróbować...tego - nie mógł złożyć zdania, plączac się, jak po wylewie. Męczyła go myśl, czy to mile ciepło, które przed chwilą poczuł, fantazjując o zuchwałym mordzie na nieznajomym osiłku, nie skutkowało pojawieniem się plamy na jego kroczu i czy ta kobieta jej przypadkiem teraz nie widzi...
-
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela @IHS @Heinz-Werner-Grüner
Recepcjonistka wyrwała Phoebusowi z ręki kartkę, którą wymachiwał. Krótko omiotła ja wzrokiem, a potem popatrzyła na rozmówcę. Okulary miała na czubku nosa. Przez chwilę zatrzymała wzrok na miejscu poniżej pasa. Jej usta wydęły się, brew poszła do góry, a spojrzenie stało się zamyślone i mętne. Trwało to zaledwie ułamek sekundy. Po tym poprawiła okulary na nosie, wypuściła głośno… za głośno… powietrze przez nos i z beznamiętnym tonem powiedziała:
-- To Pan też idzie za mną. – rzekła i ponownie skinęła na Colonela.
Ruszyli wspólnie do wielkich, dębowych drzwi. Przechodząc dalej ruszyli korytarzami, mijając imponujące obrazy, zbroje rycerskie i inne artefakty, które zdobiły Lożę. Po przejściu schodami i kolejnymi korytarzami w końcu dotarli na miejsce. Recepcjonistka otworzyła drzwi bez pardonu na oścież i gestem ręki zaprosiła mężczyzn do środka.
-- January "Colonel" Chwast. I Phoebus Glyver– zaanonsowała, po czym dodała – Proszę zająć miejsca. Przy bufecie znajdą napoje i przekąski. – następnie wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Pomieszczenie w środku było średniej wielkości salką konferencyjną z dużymi oknami. Na środku stał owalny drewniany stół, a wokół niego krzesła, na których siedziały dwie kobiety (@Andrzej-Fryderyk i @Joanna-Izabela ) . Pod ścianą znajdował się niewielki bufecik z wodą, kawą, herbatą, sokami i niewielkimi przekąskami, który został już przez kogoś naruszony. Pod jedną ze ścian rozpięto ekran do rzutnika, na którym widać było już napisy końcowe jakiegoś filmu. Obok ostawiono jedną tablicę korkową i jedną na mazaki. U szczytu stołu siedział mężczyzna.
Gdy mężczyźni weszli, wstał z miejsca i gestem ręki wskazał na krzesła.
-- Dołączyli Panowie, proszę spocząć. – przywitał ich, po czym ciągnął dalej. – Bardzo proszę, aby to był ostatni raz. Następne spóźnienie nie będzie akceptowane. Nie zostaną Panowie wpuszczeni do środka. – ostrzegł. - Nazywam się Franz von Hochenberg. Jestem dowódcą Loży na terenach Andburga. – przedstawił się. Pozostał w pozycji stojącej. – Zostali Panowie… wraz z tymi Paniami… wyselekcjonowani spośród milionów zgłoszonych ludzi do wykonania tajnej misji dla Loży Rycerskiej. – mówił, a kobietom wydawało się, jakby znał tekst na pamięć i byłby w stanie wyrecytować go na żądanie nawet w środku nocy. - Mam nadzieję, że zdają sobie Państwo sprawę z powagi tej instytucji. Wkraczając w nasze szeregi złożą Panowie przysięgę wierności na konstytucję Cesarstwa Teutonii i staną się agentami Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli. Co uczyniły już obecne tutaj Panie. Wynagrodzenie za taki zaszczyć będzie hojne i da Panom splendoru. Oczywiście będą Panowie również odpowiednio utytułowani. Powiem naturalnie również na wstępie, że zdrada lub działanie na stratę Cesarstwa będzie skutkowało srogimi karami. Więzienie, banicja a nawet kara śmierci. Bardzo proszę więc o to, by podeszli Panowie z rozwagą do tej pracy. – po tych słowach zrobił krótką przerwę i podszedł do mężczyzn. Położył przed nimi tekst konstytucji. Następnie zasiadł na swoim krześle. – Zanim przejdziemy do konkretów chciałbym, aby złożyli Panowie również przysięgę zgodnie z rotą widoczną na tablicy, następnie bardzo proszę wszystkich obecnych o przedstawienie się i przedyskutowanie, kto z Państwa będzie wybrany liderem grupy. Lider będzie się ze mną komunikował i będzie naturalnie wydawał rozkazy reszcie grupy.
Rota:
|-Ku chwale Cesarstwa Teutonii i Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli i wszystkiego, co teutońskie, ślubuję, że na powierzonym mi stanowisku będę spełniać swoje obowiązki gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać z najwyższą starannością, będę strzec tajemnicy urzędowej, a w swoim postępowaniu będę kierować się zasadami honoru, uczciwości i ważności społecznej! Vivat Teutonia!/Offtop: Czas do 30.03 do końca dnia.
-
Kobieta zaprowadziła ich - Phoebusa i tego drugiego troglodytę - do średniej wielkości pokoju, w którym przy owalnym stole siedziały już dwie niewiasty oraz jakiś łysy mężczyzna z brodą, ubrany w niecodzienny, dosyć paradny, strój. Gdy tylko przekroczyli próg, mężczyzna ów powstał energicznie, powitał ich i rozpoczął swój - jak szybko ocenił Phoebus, jako osoba mająca pewne doświadczenie w nawijaniu makaronu na uszy przypadkowym głupcom - dobrze wyuczony monolog.
Brodacz przedstawił się jako Franz von Hochenberg, a w jego mowie było wiele elementów typowych dla objazdowych kaznodziejów, naciągaczy i hochsztaplerów. Znalazło się więc coś i o elitarności, i tajności, i o wartościach, i o zaszczytach, jednym słowem - wszystko, czego trzeba, żeby niedowartościowani i nie mający nic do stracenia idioci połknęli haczyk i dali sobą manipulować. Phoebus nie oburzał się na to jednak. Nie było żadnych wątpliwości, że w obecnej sytuacji życiowej, w jakiej się znajdował, był właśnie, ni mniej ni więcej, taką zagubioną i zdesperowaną osobą. Inaczej przecież by tu nie przyjechał! Nie mógł więc mieć, i zaiste nie miał, żadnych pretensji o to, że Hochenberg skorzystał akurat z takich tanich sztuczek, żeby do niego dotrzeć. Wręcz przeciwnie, uznał to za przejaw jakiegoś tam profesjonalizmu ze strony przedstawiciela tej całej Loży. Mniej spodobała mu się za to perspektywa składania jakichś przysiąg. Phoebus w ogóle nie lubił zobowiązań, gdyż jako człowiek ceniący nad wszystko wolność, nie był osobą, która potrafiła ich dotrzymywać. Nie to, żeby przeszkadzało mu łamanie raz danego słowa, absolutnie nie, od dawna wyznawał bowiem tzw. moralność chwili, uznając, że moralne jest wyłącznie to, co w danym momencie jest też dla niego najkorzystniejsze, ale mimo wszystko, zirytowało go, że ten ledwo poznany człowiek, ceni go aż tak nisko, że na dzień dobry stawia mu jakieś warunki, strasząc dodatkowo konsekwencjami w przypadku ich złamania.
'Co za brodaty, nadęty chuj' - pomysłał Glyver, po czym popatrzył na tekst przysięgi, przeczytał go cicho, a następnie spojrzał na Hochenberga, poczekał, aż ich spojrzenia skrzyżują się, a gdy tylko to nastąpiło, uśmiechnął się do niego delikatnie i lekko kiwnął głową.
-- Czy mógłbym Pana o coś spytać Ekscelencjo? Czy Loża Rycerzy Teutońskich, którą Pan tak godnie reprezentuje, to potężna organizacja? Ilu właściwie macie członków?
-
Jaki cholerny lider grupy... Nie podobało jej się to w ogóle, albo będzie miała jakiegoś chorego typa nad sobą albo będzie musiała niańczyć to całe towarzystwo. Jakby nie mogli działać na własną rękę. Zresztą kto widział żeby niby tajni agenci działali w tyle osób. Kurwa, w co ona się wpakowała. Dziewczyna z buszu oraz facet-wzwód który kojarzył jej się z jej byłymi oprawcami. Zajebiste towarzystwo nie ma co...- pomyślała.
-
Że lider grupy? Grupy? Ja nie potrzebuję żadnej grupy – pomyślała Anna. Szczególnie… Z nimi. Z rozpieszczonym bogatym bachorem i jakimiś przegrywami. A niech sobie wybierają swoich liderów. Niech sobie wydają swoje rozkazy. Zrobię to co ja uważam za słuszne i to, co będzie dla mnie najlepsze.
Kurtuazyjnie zwróciła się do Franza.
– Ekscelencjo, choć oczywiście rozumiem potrzebę lidera, wolałabym wpierw znać cel naszej misji. Musimy wiedzieć do czego dążymy, gdyż jeżeli nasz lider okaże się zdrajcą, może nas sprowadzić na manowce – zrobiła uroczą minę i zerknęła złośliwie na Lorettę – Bo chyba nie możemy sobie wzajemnie bezgranicznie ufać prawda?
-
@Teutoński-Lew
Podążając za "panią zza lady w wąskiej spódnicy" zastanawiał się jak ona może się w tym poruszać. Nie żeby było mu żal tej nadętej panienki, jak ją sobie w głowie ucharakteryzował, ale z czystej ciekawości postanowił, że jak tylko wróci do siebie, to... spróbuje jak to jest nosić "coś takiego". Otrząsnąwszy się szybko spostrzegł, że "pani zza lady w wąskiej spódnicy" uchyliła drzwi i zaprosiła Chwasta do środka. W ogóle nie zauważał "tego drugiego". Pomyślał poczatkowo, że to jakiś sługa-taki chudzina, niedojedzony...i zapomniał, że istnieje. Wszedł więc bez pardonu pierwszy oczywiście nie zwracając uwagi na "tego drugiego" i "panią zza lady w wąskiej spódnicy".
-O jakiś "łysy wesołek" - pomyślał, zobaczywszy Franza von Hochenberga - będzie mi rozkazy wydawał, pffff.
Na prośbę kobiety z recepcji aby usiąść, Colonel nie usiadł. Stanął jak wryty, tylko głową lekko się rozejrzał... Instynkt zabójcy podpowiadał mu kto jest sprzymierzeńcem, a kto nie. Tych pierwszych nie zauważył w osobach dwóch kobiet, które również znajdowały się w sali...
Czekał... po czym wsłuchiwał się w słowa "łysego wesołka"...
Żadne wypowiedziane słowo przez mówcę nie mogło go całkowicie satysfakcjonować. Był najemcą, którego interesował tylko i wyłącznie zarobek, zero skrupułów, a tu jeszcze jakieś przysięgi należy składać!
Widząc także opór "tego drugiego", który jak się okazało nagle stał się przez niego zauważalny nawet nie drgnął gdy von Hochenberg oczekiwał by wypowiedzieć tekst roty. I to na głos! On? A po co? - pomyślał. Nie miał problemów przysięgać na cesarstwo i cesarzową, wszak był Teutończykiem z urodzenia, ale tak przy wszystkich-zwyczajnie się krępował.
Gdy "ten drugi" w końcu wypowiedział słowa zapisane na kartce, wiedział, że teraz czas na niego. Podszedł więc nieco bliżej...i nagle zaschło mu tak w gardle, że nie mógł ślint przełknąć... January Chwast był wielkim mężczyzną o niemiłej aparycji, ale nie lubił wystąpień, nie lubił nieznajomych, nie lubił ludzi w ogóle, a tu jeszcze miał wystąpić w przemówieniu niczym przedszkolak na jasełkach... Ależ to był dla niego stres, jak przed kilkudziesięciu laty musiał właśnie tak pojawić się na scenie-wtedy przysiągł sobie, że nigdy więcej...
Jedyne na co go było stać to wymamrotanie:
-"Zga... zgadz...Zgadzam...się. Przy...przy...przysięgmmmm..." - wskazując na treść kartki jąkał się jak zagubiony w lesie dzieciak...a serce biło mu jak dzwon... O mało co palcem wskazującym nie przedziurawiając treści roty... -
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela @IHS @Heinz-Werner-Grüner
Franz z bezdenną cierpliwością wstał od stołu i ruszył powolnym krokiem do Colonela.
-- Ku chwale Cesarstwa Teutonii… - zaczął recytować, pomagając mu wypowiadać kolejne kwestie jak duchowny w czasie zaślubin. Jednocześnie odpowiadał na zadawane pytania. - Loża Teutońska to prestiżowa instytucja, która działa w Cesarstwie od zarania dziejów…. i Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli… Należeć do niej mogą wyłącznie osoby o nieskalanej reputacji, które dołączyły do rycerstwa i uzyskały tytuł szlachecki wyższej rangi… i wszystkiego, co teutońskie… – zaczął Franz, odpowiadając na pytanie Phoebusa – Nasze siedziby zakładane są w każdym znaczącym mieście na terenie kraju, a czasem nawet za granicami… ślubuję, że na powierzonym mi stanowisku… Zrzeszamy nielicznych wybrańców i szlachtę oraz arystokrację, którzy w całości tworzą zwarte legiony gotowe do walki w imieniu Jej Cesarskiej Mości lub też parają się gromadzeniem wojsk spośród lumpenproletariatu…. będę spełniać swoje obowiązki gorliwie i sumiennie… – wyjaśnił, po czym zmarszczył brwi i zastanowił się nad czymś. Trwało to jednak zaledwie chwilę. Potem popatrzył zaskoczony na Annę – Nie zakładajmy z góry, że w naszych szeregach mamy zdrajcę, droga Pani… polecenia mych przełożonych wykonywać z najwyższą starannością… Radziłbym Państwu jednak dać sobie kredyt zaufania… dla dobra misji… będę strzec tajemnicy urzędowej… Poznajcie się, dajcie sobie szansę na stworzenie wyjątkowej grupy agentów zamiast posądzać się o niegodziwości… a w swoim postępowaniu będę kierować się zasadami honoru, uczciwości i ważności społecznej! – powiedział i zwieńczył, bezwiednie salutując i stukając obcasami oficerek - Vivat Teutonia! – po tym podrapał się po głowie i zatopił spojrzenie swoich zielonych oczu w Annie. – Ale to słuszna uwaga, najpierw przedstawię więc Państwu kilka szczegółów misji… - rzekł i ponownie zasiadł na swoim miejscu, uprzednio gasząc światło i zasłaniając okna roletami. Do ręki wziął laserowy wskaźnik. – Oczywiście proszę zadawać pytania, jak tylko się pojawią. Im więcej Państwu przekażę informacji teraz, tym łatwiej będzie wykonać misję. – dodał, a na płótnie pojawiła się twarz kobiety.
-- To znana w andburskich kręgach arystokratka, Pani Arleta von Baumhoff. Burmistrz miasta Andburg. Została porwana. – Franz przeklikał do kolejnego slajdu, który przedstawiał salon rezydencji, w którym niektóre meble były poprzewracane, donice potłuczone, a wokoło panował spory rozgardiasz. – Stało się to zaledwie przed kilkoma dniami. Teren jest zabezpieczony. Staramy się trzymać to wszystko w sekrecie, ale trudno jest uniknąć wścibskich mediów, które próbują dostać się, dosłownie, drzwiami i oknami do środka. Nie mamy jednak żadnych wątpliwości, że za porwaniem stoją… ku naszej rozterce… loardyjskie plemiona koczownicze. A świadczy o tym poniższy list, jaki znaleźliśmy na miejscu:
Wasza Cesarska Mość,
Czas Teutończyków w Loardii dobiegł końca. A o tym, jak to się stanie, zadecydujecie właśnie wy. Albo poświęcicie Panią Arletę i przejdziemy od razu do ostrej ofensywy albo grzecznie wypierdolicie z Andburga i odzyskacie Panią Burmistrz. Macie miesiąc na wycofanie się z miasta.
Z wyrazami wyjebania,
Prawowici Loardczycy-- I tu zaczyna się Wasze zadanie. Zostaliście starannie wyselekcjonowani na podstawie cech, jakie reprezentujecie. Pani … - Franz spojrzał na notatki na kartce. – Loretta zna język tubylców a jednocześnie reprezentuje interesy arystokratyczne. Pani Anna, poza byciem doskonałym wsparciem w leczeniu, będzie potrafiła zrozumieć mentalność miejscowych. Pan Colonel to mężczyzna, który będzie potrafił wspomóc swoimi cechami fizycznymi, a Pan Phoebus nieszablonowym myśleniem. Waszym zadaniem będzie próba odbicia Pani Arlety z rąk porywaczy. W ten czy inny sposób. Liczymy na waszą pomysłowość i zaangażowanie. Korona na to liczy! I wszyscy Teutończycy w Loardii. Jednocześnie Loża Rycerska stoi dla Was otworem. Przekażemy wsparcie w tak wielu dziedzinach, jak to tylko możliwe. Liczy się czas. I wasza skuteczność. – Franz skończył czytać zapisane przez siebie wcześniej wersy i popatrzył po twarzach zebranych. – Czy są jakieś pytania? Spostrzeżenia? Prośby? – zapytał.
-
Loretta spotkała Arlette von Baumhoff na jednej z imprez w Srebrnym Rogu była ona śliczna z urody ale równie nieszczera z zachowania jak reszta jej środowiska. Mimo tytułu arystokratycznego, burmistrzyni Andburga nie była wcale bogata osobą, jednak jej ubrania zawsze był z najnowszych katalogów domu mody Auterra. Nie zdziwiła się, że wkurwiła tych biednych ludzi, którzy codziennie musieli przyglądać się jej niepohamowanemu głodowi, który ograniczał skarbiec i tak już biednego miasta. Szczerze, Andburg zasługiwał na kogoś lepszego. Lorettcie jakoś niespecjalnie zależało na wyzwoleniu tej pijawki.
-A co, jak jednak przybędziemy z pomocą za późno? Wiadomo, że koczownicy to dzikie plemię, równie dobrze już dawno mogli się jej pozbyć - spytała niewinnie Loretta z typową dla wyższych sfer nieszczerą troską. -
Anna zignorowała wtrącenie o rozumieniu mentalności miejscowych, które odebrała jako przytyk. Dostała misję, a za jej wykonanie otrzyma potrzebną jej nagrodę. To się liczyło dla niej najbardziej.
– Nie przybędę za późno – jej ton głosu brzmiał groźnie, był pełen determinacji.
Już spokojniejszym głosem zwróciła się do zleceniodawcy:
– Czy jest coś co powinniśmy wiedzieć? Jakieś poszlaki, ślady? Jakiś trop od którego możemy zacząć? -
O, Anna próbowała być groźna. Takie dziewczynki są najlepsze. Za cukieraska albo zaproszenie na garden party będą marionetkami ludzi władzy. Żeby dostać się do naprawdę wyższych sfer trzeba było się albo w nich urodzić, albo w nie wżenić, ewentualnie trzeba było być naprawdę potężnym skurwysynem. Nawet jeżeli ród Cesarski w Teutonii miał jakąś przyzwoitość to wiadomym było, że Cesarzowa była odrealniona bo każdy się bał jej powiedzieć jak jest naprawdę, jej ojciec dawno zamknął się w gabinecie i zajmował swoimi sprawami, natomiast Arcyksiąże Hergemon spierdolił ze swojego zamku, uważając że na chuj wszystko. Ten ostatni akurat najmniej sie jej podobał. Wszystkie nastoletnie arystokratki miały z nim plakaty, a część rodzin chciała wepchać mu swoje córy do łóżka licząc, że zagrzeją puste miejsce po Natalii von Lichtenstein. Jezu jaki to był festiwal spierdolenia. Cieszyła się, ze jej rodzina nigdy nie została zapraszana na imprezy z członkami rodu, bo niewątpliwie któryś z jej rodziców wpadłby na podobny pomysł, mimo jej wielkiej szramy na policzku.
-
Chwast za bystry nie był, ale na kilometr wyczuł, że list był fałszywy-tak mu się przynajmniej zdawało. Próbował sobie w głowie uprzątnąć chaos jaki wywołała w nim nadmierne wysławianie się po tekście roty...
-Hm...Uhmm... - odrzekł tylko i spostrzegł, że zebrani zwrócili uwagę na niego spoglądając pytająco i licząc, że wypowie jakieś słowa, wyrazi swoją opinię... Nie doczekali się
Mylili się, to była cała reakcja Colonela, nie wypowiedział by się nawet gdyby spytali...
Nie pytając nikogo o zdanie rozpiął kamizelę, z wewnętrznej kieszeni wyciągnął zgniecioną paczkę papierosów, wyciągnął jednego i włożył do ust. Nie podpalił... Swoimi gestami, wzrokiem i wyciągnięciem ręki zasugerował chęć poczęstunku ręcznej roboty ćmikiem... <czeka na reakcję-można rrozwinąć>Następnie odwrócił się na pięcie i wypowiedział krótkie:
-Jedziemy...- Po tych niedbale rzuconym słowie chyba wszyscy zgromadzeni na sali odpowiedzieli..."Gdzie?", "Po co?", "Czym"... W każdym razie byli lekko zdezorientowani...
Do Andburga...- odrzekł i przy drzwiach czekał już na resztę, jeszcze ich nie otwierając, ale za to bawiąc się zapalniczką... co chwila ją odpalając i gasząc... -
@teutoński-lew Phoebus słuchał Hochenberga tylko na tyle, na ile było to konieczne by nie stracić wątku. Już dawno ocenił prawdziwość jego historyjek jako mierną, więc nie miał wątpliwości, że ten łysy dureń przekazuje im tylko takie fakty, które w jego ocenie stanowią niezbędne minimum. Resztę zataja albo, co gorsza, okłamuje ich, nie przedstawiając spraw tak, jak mają się w rzeczywistości.
Glyver zainteresował się dopiero, gdy na rzutniku zobaczył młodą, kobiecą postać. O tak, kobiety były zdecydowanie tym, co potrafił docenić, ta zaś wyglądała na wyjątkowy okaz. Piękna twarz, o regularnych, lekko dzikich rysach. Przywodziła mu na myśl drapieżne, przebiegłe zwierzę. Blond włosy spięte były u góry, odsłaniające jej wyraziste kości szczęki. Błękitne oczy patrzyły beznamiętnie w dal, bez jakiejkolwiek oznaki uczucia. Przymknął powieki i wyobraził sobie tę kobietę leżąca na podłodze, nagą, przygwożdżoną naporem jego ciała. Wyobraził sobie jej wyraz twarzy. 'Ciekawe, czy wtedy twoje spojrzenie też byłyby takie obojętne, kotku...' Otworzył oczy i dalej przyglądał się kobiecie. Smukła szyja, chude ramiona, jasna napięta skóra. Na zdjęciu ubrana była w kremową, prześwitującą suknię. Phoebus wpatrywał się w dekolt kobiety, studiując widoczny pod transparentnym materiałem zarys jej piersi. Były idealne, jak dwie duże krople żywicznego nektaru, spływajace po rajskim drzewie poznania dobra i zła. Glyver uważnie i w skupieniu podążał za ich kształtem, coraz niżej i niżej, aż wreszcie dojrzał to, czego szukał. Wyraźne odbarwienie jasnoróżowej brodawki. Westchnął głęboko. Kolejny raz przymknął oczy próbując zapamiętać ten obraz - niczym pies gończy, który przed polowaniem musi zakodować zapach ofiary. Odtwarzał w myślach to, co zobaczył, a widok ten przynosił mu realną przyjemność. Przygryzł dolna wargę, a następnie czubkiem języka oblizał rozgrzane z porządania, drżące usta. W tym momencie usłyszał sprzeczkę kobiet siedzących koło niego. Skrzywił się. Nie lubił kłótliwych i gderliwych bab. Starał się odciąć od tego jazgodu i wrócić do fantazji o pięknej dziewczynie ze zdjęcia. Niestety, zamiast upojnych wizji, usłyszał słowa, a raczej jakieś monosylaby, wypowiadane przez tego małpoluda, który z jakiegoś powodu został tu zaproszony, mimo że jego miejsce było w zoo, a w najlepszym razie w cyrku.
'Kurwa, zamknijcie wszyscy te jebane ryje. Ja pierdole...' - pomyślał z wściekłością, ale po chwili odzyskał samokontrolę, spojrzał na Franza i nieśmiało podniósł rękę, jak uczeń w szkole zgłaszający się do odpowiedzi. Gdy Hochenberg popatrzył na niego wymownie, Phoebus uśmiechnął się życzliwie, skinał głową dziękując za dopuszczenie do głosu i zaczął:
-- Drogi Panie, mam następujące pytania. Po pierwsze, skoro Loża jest tak duża i potężna, to do czego my jesteśmy wam w zasadzie potrzebni? Czy tak silna organizacja naprawdę nie ma w swoich szeregach PROFESJONALISTÓW - Glyver wypowiedział to słowo celowo w sposób teatralny - którzy umieliby oswobodzić biedną damę z rąk dzikusów? Czy naprawdę musicie brać amatorów z łapanki? Nie brzmi to ani logicznie ani przekonująco. Obawiam się wiec, że okłamuje nas Pan i albo ta wasza Loża jest słaba jak niemowlę zaraz po urodzeniu, albo wcale nie zależy Wam na uwolnieniu tej nieszczęsnej kobiety i chcecie jedynie mieć alibi, albo wreszcie, jest to misja z rodzaju samobójczych i po prostu szkoda wam życia swoich - cenniejszych od nas - kompanów. Możemy liczyć na odrobinę szczerości Panie Honorowy i Prawy Rycerzu? - Phoebus pozwolił sobie na kpinę uśmiechając się szeroko do Franza.
-- Drugie zaś moje pytanie, nie mniej ważne, brzmi: Co KONKRETNIE będziemy z tego mieli, jeśli nam się uda? Powtarzam - K O N K R E T N I E - więc proszę z łaski swojej nie mówić o honorze, wdzięczności i zaszczytach. Najlepiej jakby podał Pan konkretną sumę. BARDZO KONKRETNĄ. - kolejny szeroki uśmiech powędrował w stronę Teutończyka.
Phoebus powiedział co miał do powiedzenia, więc rozparł się wygodnie na krześle i czekał na odpowiedź. Jednocześnie kątem oka zobaczył, że jedna z kobiet siedzących przy stole, Loretta, czy jak jej tam było, ma szramę na twarzy. Lubił szramy. Popatrzył więc w jej stronę i kolejny raz oblizał wargi.
-
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela @IHS @Heinz-Werner-Grüner
@IHS próba dyplomacji
Procentowe określenie szans:
Bazowa szansa powodzenia 30 %
Poziom umiejętności 8 %
Argumentacja 10 %
Odwołanie się do przymiotów rycerskich 5%
W sumie 53% szansa powodzenia
Parametry rzutu kością k100:
1-53 – sukces
54-99 – porażka
100 – szczęśliwy traf
Wynik rzutu: 48 sukces
-- Niestety na ten moment nie wiemy, w jakim stanie jest Pani Arleta. Jeśli nie wykonacie zadania, będziemy musieli wkroczyć wojskiem do koczowniczych osad. Jej Cesarska Mość nie chciałaby jednak stosować takiego rozwiązania. Nasze stosunki z koczownikami są kruche, nie chcemy, by czuli się uciskani i aby ktokolwiek ucierpiał. – odpowiedział Franz Annie, jednocześnie prostując dłoń i kiwając głową w geście odmowy na zaproponowany papieros. Nie protestował jednak przed tym, by Colonel zapalił sobie w pomieszczeniu.
Na słowa Phoebusa Franz wyraźnie zmieszany odchrząknął głośno, podrapał się po łysej glanc i nieco rozbieganym wzrokiem spojrzał po wszystkich zebranych. Potem pochylił się nad stołem konferencyjnym i zaczął mówić przyciszonym głosem.
-- Dobrze, będę z Państwem szczery… - zaczął, chrząkając jeszcze raz. – Pani Arleta… - zacisnął dwa razy ręce w pięści. -… nie ma zbyt dobrej sławy… - mówił, szukając odpowiednich słów. – Jak by to rzec… Nie wszystkim bardzo zależy na tym, by … koniecznie rzucić wszystko i ją ratować. Oczywiście jeśli zajdzie taka ostateczność, to będziemy musieli tak zrobić, ale mamy jeszcze trochę czasu i uznaliśmy, że … warto dać szansę nowym rekrutom. OCZYWIŚCIE z pełnym wsparciem odgórnym! – dodał, najwidoczniej starając się jakoś usprawiedliwić wydane decyzje. – Poza tym osoby niezwiązane ściśle z Lożą mają szersze pole do popisu. Możecie próbować wtopić się jakoś tubylców. Wyszukać informacji, jakich żaden znany członek Loży nie mógłby uzyskać. To ważny potencjał w tych delikatnych okolicznościach. Zbytnia oficjalność mogłaby jednak zaszkodzić. Nie mówiąc już o tym, że wysłanie kogoś z ważnych oficjeli Loży w samą paszczę wroga byłoby proszeniem się o kolejne porwanie. Przynajmniej w mojej ocenie. – wyjaśnił, a na jego czole wystąpił pot. – Jesteśmy jednak honorową organizacją. Przewidywane wynagrodzenie za tę pracę to przekazanie z rąk samej Cesarskiej Mości majątków w okolicach Andburga. Loardia jest jeszcze niezagospodarowana. Otrzymanie majętności w tych rejonach oznacza swego rodzaju przyjęcie na salony. Podobnie zresztą, jak to było w przypadku Pani Arlety… - dodał na końcu, pocierając nos palcem.
Za chwilę jednak wrócił Franzowi rezon. Znowu oparł się wygodnie o oparcie krzesła i kontynuował.
-- Proponowałbym Państwu zacząć od osobistego przeszukania posiadłości Pani Arlety. Być może uda się Wam znaleźć jakieś dodatkowe poszlaki, zebrać informacje od służby? – zaproponował Franz w odpowiedzi na pytanie Anny. – Warto również zasięgnąć języka bezpośrednio u koczowników. Mogę polecić wam wizytę w plemieniu Drahan. Jest to najbardziej ucywilizowane plemię zamieszkujące tereny na linii pomiędzy Lolandburgiem i Andburgiem. – Franz wyświetlił na rzutniku mapę Loardii wskazując możliwe położenie plemienia. – Nie mogę wskazać konkretnego umiejscowienia, ponieważ oni cyklicznie rozbijają namioty w różnych miejscach. – wyjaśnił. – Oni są pokojowo nastawieni i do tej pory reprezentowali głos innych plemion w rozmowach z nami. Ich wodzem jest Rouran i trochę mówi po Teutońsku.
Na ekranie pojawił się wizerunek mężczyzny w średnim wieku:
-- Oczywiście to tylko moje skromne propozycje. Możecie rozszerzyć swoje śledztwo i szukać nieszablonowych rozwiązań. – dodał na końcu.
/offtop termin do 8.04 do końca dnia – termin wydłużony ze względu na przypadające święta, choć… jeśli odpiszecie szybciej, to ja pewnie też, bo powinnam mieć więcej czasu
-
@heinz-werner-grüner napisał w Siedziba Loży Rycerskiej w Andburgu [Gra fabularna]:
Następnie odwrócił się na pięcie i wypowiedział krótkie:
-Jedziemy...- Po tych niedbale rzuconym słowie chyba wszyscy zgromadzeni na sali odpowiedzieli..."Gdzie?", "Po co?", "Czym"... W każdym razie byli lekko zdezorientowani...
Do Andburga...- odrzekł i przy drzwiach czekał już na resztę, jeszcze ich nie otwierając, ale za to bawiąc się zapalniczką... co chwila ją odpalając i gasząc...Jak wyżej...
Chwast wzdrygnął tylko ramionami dając do zrozumienia "A nie mówiłem?".
Nie rozumiał po co kolejne pytania. Przecież on wie lepiej od tego "łysego pana zza biurka". W głowie znalazł na tyle empatii, że uznał nawet, że pozostała trójka również wie lepiej od pocącego się starca(nota bene pewnie niewiele starszego od samego Colonela)...
Zniecierpliwiony zapytał raz jeszcze, cały czas nie wyciągając niezapalonego papierosa z ust:
-Idziecie? -Nauczony "pracy" w pojedynkę, był w stanie zostawić wszystkich i samemu ruszyć na "misję"... Nie mniej wiedział, że to nie jest tak proste zadanie, na jakie wyglądało na pierwszy rzut oka... Przecież gdyby tak było Loża nie brała by nikogo z zewnątrz. Obcym obiecała jakieś ochłapy, więc ogłosili wśród "samotnych wilków", wolnych strzelców i wszelkiej maści wyrafinowanych specjalistów z pospółu, że mają do wykonania niezwykle ważne zadanie i potrzebują super doskonały zespół. A kto przybył? Sama hołota bez większego doświadczenia, niechciani w półświatku i wybrani z przypadku...
Chwast nie miał wyboru. W zasadzie to nie dbał o to. Nie był też na tyle inteligentny, żeby się zastanawiać nad tym. Robota czekała, lubił igrać ze śmiercią, a tu wszystko zmierzało do tego, że szykuje się niezła "zabawa".<Chwast czeka na reakcje innych i nie odzywa się aż do momentu, kiedy wszyscy opuszczą pokój von Hochenberga>
-
Loretta prawdopodobnie bardziej by się przydała w domu pani burmistrz. Znała ona przecież realia i wiedziała gdzie panny z dobrych domów trzymają swoje sekretne korespondencje. Przy czym nie sądziła, żeby Arlette von Baumhoff była bardziej bystra niż średnia wysoko postawionego towarzystwa. Najpewniej po prostu została naznaczona jako łatwy, próżny cel. Nie zdziwiłaby się jakby obiecali jej niesamowite biżuterie prosto ze "stepów" którym mogłaby przyozdobić siebie. Wypad na stepy mimo, iż na pewno bardziej niebezpieczny, wydawał jej się bardziej ciekawy.
-No to sugeruje się podzielić. Jako, że znam trochę języka pojadę do plemion. - powiedziała Loretta - Jestem pewna, że w domu Arletty będzie zobaczyć co nie zginęło. Pani Burmistrz miała wiele cennej biżuterii! - Dodała. Licząc, że ci łowcy łatwych nagród zwęszą możliwość szybkiego nabicia swojej kobzy. A sama będzie mogła pojechać na stepy bez zbędnego towarzystwa. -
– Obawiam się, droga Loretto, że jeśli pójdziesz sama w stepy, to jedyne co się dowiemy, to o dacie Twojego pogrzebu.
Anna zastanowiła się. Oba miejsca wskazane przez Franza wydają się istotne. Osobiście wolałaby sprawdzić oba tropy po kolei, samodzielnie… – zmierzyła wzrokiem trzech towarzyszy – Ale wydaje się, że ta trójka będzie jej wchodzić w drogę. W takim wypadku chyba będzie trzeba wybrać potencjalnie trudniejszą drogę i mieć nadzieje, że pozostali nie spieprzą swojej części zbyt bardzo.
– No dobra to postanowienie. Chwast i ty drugi, w podskokach do posiadłości. Ja lecę z tą życiową nieudaczniczką na te jebane stepy do dzikusów – zarządziła Anna.
-
Glyver słuchał przemowy von Hochenberga z przymkniętymi oczami, ale kolejne słowa powodowały tylko, że skrzywił się mimowolnie. "Banały, same banały" - pomyślał. Tak czy inaczej, przeciąganie tej rozmowy nie miało już jakiegokolwiek sensu. Nawet gdyby mu się nie spodobała propozycja Franza i uznał, że nie chce brać udziału w tej misji i tak nie wróci przecież do domu. Po pierwsze - nie miał za co, po drugie - nie miał też do czego wracać. Trzeba więc było brać życie jakim jest i nie marudzić.
Otworzył powoli oczy i przeciągnął się na krześle bez jakiejkolwiek żenady, głośno przy tym ziewając. Spojrzał na kompanów. Tępy osiłek stał już przy drzwiach i coś mamrotał po małopoludowemu. Dziewczyna z blizną bardzo chciała iść w step i Wanda mu świadkiem, że Phoebus poszedłby chętnie w ten step razem z nią. Oj poszedłby. Niestety, druga dziewczyna, bodaj Anna, rwała się żeby robić za przyzwoitkę, co zupełnie nie przypadło mu do gustu.
Na domiar złego, Anna próbowała też rozkazywać i mówić im, gdzie i z kim mają iść. To także mu się nie podobało. Wysłuchał więc, co Panie mają do powiedzenia, po czym odrzekł:
-- Nie wiem, czy rozdzielanie się jest dobrym pomysłem. Nie znamy miasta, nie znamy okolicy, nie znamy siebie. Łatwo będzie się zgubić, a przecież mamy działać razem. Nie wiem też, czy dwie kruche kobiety, wyprawiające się samotnie w step, bez męskiego wsparcia, to rozsądny ruch. Pamiętajcie, że te dzikusy być może dopiero co porwały już jedną nierozsądną dziewczynę. Jeśli pójdziecie same, za chwilę będziemy szukać trzech, zamiast jednej porwanej...
Zrobił pauzę, krótką acz wyraźną, po czym kontynuował:
-- Proponuję działać razem, a jeśli już naprawdę musimy się dzielić, to na grupy mieszane, damsko/męskie - to mówiąc spojrzał na obie kobiety, oceniając je od stóp do głów. Tak, Loretta bardziej go pociągała, z całą pewnością, ale Anna... Anna też przecież była niczego sobie...
-- W ostateczności, możemy wylosować, kto z kim pójdzie i dokąd. Tak będzie sprawiedliwie. Nie ufam wam, a wy nie macie powodu, żeby ufać mi. Zdajmy się więc na ślepy traf. - zakończył konkretną propozycją Phoebus.
-
Franz śledził wzrokiem rozmawiających i przekładał splecione palce dłoni raz w jedną raz w drugą stronę. Niemal niezauważalnie spojrzał też na zegarek na ręce.
-- Dlatego właśnie bardzo Państwa proszę o wyznaczenie przywódcy między sobą. Ktoś musi podjąć decyzje. Proponowałbym Pana Glyvera. – zasugerował.
-
-Na miłość cesarzowej jedźmy już! Jedziemy wszyscy razem albo nikt... - powiedział nagle Chwast doniośle, ale ze znudzeniem. Bawił się przy tym zapalniczką przekładajac ją zwinnie między palcami.
-Powiem raz, ostatni raz. Siedząc tu nic nie zrobimy. Ruszajcie swoje cztery litery i ustalimy po drodze. Najpierw do domku burmistrzowej-przecież to blisko, a później do koczowników. Nie będą wlókł się raz tu, raz tam. - -
-Myślę, że liderem powinna być Anna - powiedziała Loretta. Nie mogła dopuścić do tego, żeby rozkazywał jej ktoś komu stoi kutas oraz oblizuje wargi myśląc pewnie o posuwaniu kozy baridajskiej. Zdecydowanie Anna była najbezpieczniejszą opcją z nich wszystkich.