Siedziba Loży Rycerskiej w Andburgu [Gra fabularna]
-
Chwast za bystry nie był, ale na kilometr wyczuł, że list był fałszywy-tak mu się przynajmniej zdawało. Próbował sobie w głowie uprzątnąć chaos jaki wywołała w nim nadmierne wysławianie się po tekście roty...
-Hm...Uhmm... - odrzekł tylko i spostrzegł, że zebrani zwrócili uwagę na niego spoglądając pytająco i licząc, że wypowie jakieś słowa, wyrazi swoją opinię... Nie doczekali się
Mylili się, to była cała reakcja Colonela, nie wypowiedział by się nawet gdyby spytali...
Nie pytając nikogo o zdanie rozpiął kamizelę, z wewnętrznej kieszeni wyciągnął zgniecioną paczkę papierosów, wyciągnął jednego i włożył do ust. Nie podpalił... Swoimi gestami, wzrokiem i wyciągnięciem ręki zasugerował chęć poczęstunku ręcznej roboty ćmikiem... <czeka na reakcję-można rrozwinąć>Następnie odwrócił się na pięcie i wypowiedział krótkie:
-Jedziemy...- Po tych niedbale rzuconym słowie chyba wszyscy zgromadzeni na sali odpowiedzieli..."Gdzie?", "Po co?", "Czym"... W każdym razie byli lekko zdezorientowani...
Do Andburga...- odrzekł i przy drzwiach czekał już na resztę, jeszcze ich nie otwierając, ale za to bawiąc się zapalniczką... co chwila ją odpalając i gasząc... -
@teutoński-lew Phoebus słuchał Hochenberga tylko na tyle, na ile było to konieczne by nie stracić wątku. Już dawno ocenił prawdziwość jego historyjek jako mierną, więc nie miał wątpliwości, że ten łysy dureń przekazuje im tylko takie fakty, które w jego ocenie stanowią niezbędne minimum. Resztę zataja albo, co gorsza, okłamuje ich, nie przedstawiając spraw tak, jak mają się w rzeczywistości.
Glyver zainteresował się dopiero, gdy na rzutniku zobaczył młodą, kobiecą postać. O tak, kobiety były zdecydowanie tym, co potrafił docenić, ta zaś wyglądała na wyjątkowy okaz. Piękna twarz, o regularnych, lekko dzikich rysach. Przywodziła mu na myśl drapieżne, przebiegłe zwierzę. Blond włosy spięte były u góry, odsłaniające jej wyraziste kości szczęki. Błękitne oczy patrzyły beznamiętnie w dal, bez jakiejkolwiek oznaki uczucia. Przymknął powieki i wyobraził sobie tę kobietę leżąca na podłodze, nagą, przygwożdżoną naporem jego ciała. Wyobraził sobie jej wyraz twarzy. 'Ciekawe, czy wtedy twoje spojrzenie też byłyby takie obojętne, kotku...' Otworzył oczy i dalej przyglądał się kobiecie. Smukła szyja, chude ramiona, jasna napięta skóra. Na zdjęciu ubrana była w kremową, prześwitującą suknię. Phoebus wpatrywał się w dekolt kobiety, studiując widoczny pod transparentnym materiałem zarys jej piersi. Były idealne, jak dwie duże krople żywicznego nektaru, spływajace po rajskim drzewie poznania dobra i zła. Glyver uważnie i w skupieniu podążał za ich kształtem, coraz niżej i niżej, aż wreszcie dojrzał to, czego szukał. Wyraźne odbarwienie jasnoróżowej brodawki. Westchnął głęboko. Kolejny raz przymknął oczy próbując zapamiętać ten obraz - niczym pies gończy, który przed polowaniem musi zakodować zapach ofiary. Odtwarzał w myślach to, co zobaczył, a widok ten przynosił mu realną przyjemność. Przygryzł dolna wargę, a następnie czubkiem języka oblizał rozgrzane z porządania, drżące usta. W tym momencie usłyszał sprzeczkę kobiet siedzących koło niego. Skrzywił się. Nie lubił kłótliwych i gderliwych bab. Starał się odciąć od tego jazgodu i wrócić do fantazji o pięknej dziewczynie ze zdjęcia. Niestety, zamiast upojnych wizji, usłyszał słowa, a raczej jakieś monosylaby, wypowiadane przez tego małpoluda, który z jakiegoś powodu został tu zaproszony, mimo że jego miejsce było w zoo, a w najlepszym razie w cyrku.
'Kurwa, zamknijcie wszyscy te jebane ryje. Ja pierdole...' - pomyślał z wściekłością, ale po chwili odzyskał samokontrolę, spojrzał na Franza i nieśmiało podniósł rękę, jak uczeń w szkole zgłaszający się do odpowiedzi. Gdy Hochenberg popatrzył na niego wymownie, Phoebus uśmiechnął się życzliwie, skinał głową dziękując za dopuszczenie do głosu i zaczął:
-- Drogi Panie, mam następujące pytania. Po pierwsze, skoro Loża jest tak duża i potężna, to do czego my jesteśmy wam w zasadzie potrzebni? Czy tak silna organizacja naprawdę nie ma w swoich szeregach PROFESJONALISTÓW - Glyver wypowiedział to słowo celowo w sposób teatralny - którzy umieliby oswobodzić biedną damę z rąk dzikusów? Czy naprawdę musicie brać amatorów z łapanki? Nie brzmi to ani logicznie ani przekonująco. Obawiam się wiec, że okłamuje nas Pan i albo ta wasza Loża jest słaba jak niemowlę zaraz po urodzeniu, albo wcale nie zależy Wam na uwolnieniu tej nieszczęsnej kobiety i chcecie jedynie mieć alibi, albo wreszcie, jest to misja z rodzaju samobójczych i po prostu szkoda wam życia swoich - cenniejszych od nas - kompanów. Możemy liczyć na odrobinę szczerości Panie Honorowy i Prawy Rycerzu? - Phoebus pozwolił sobie na kpinę uśmiechając się szeroko do Franza.
-- Drugie zaś moje pytanie, nie mniej ważne, brzmi: Co KONKRETNIE będziemy z tego mieli, jeśli nam się uda? Powtarzam - K O N K R E T N I E - więc proszę z łaski swojej nie mówić o honorze, wdzięczności i zaszczytach. Najlepiej jakby podał Pan konkretną sumę. BARDZO KONKRETNĄ. - kolejny szeroki uśmiech powędrował w stronę Teutończyka.
Phoebus powiedział co miał do powiedzenia, więc rozparł się wygodnie na krześle i czekał na odpowiedź. Jednocześnie kątem oka zobaczył, że jedna z kobiet siedzących przy stole, Loretta, czy jak jej tam było, ma szramę na twarzy. Lubił szramy. Popatrzył więc w jej stronę i kolejny raz oblizał wargi.
-
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela @IHS @Heinz-Werner-Grüner
@IHS próba dyplomacji
Procentowe określenie szans:
Bazowa szansa powodzenia 30 %
Poziom umiejętności 8 %
Argumentacja 10 %
Odwołanie się do przymiotów rycerskich 5%
W sumie 53% szansa powodzenia
Parametry rzutu kością k100:
1-53 – sukces
54-99 – porażka
100 – szczęśliwy traf
Wynik rzutu: 48 sukces
-- Niestety na ten moment nie wiemy, w jakim stanie jest Pani Arleta. Jeśli nie wykonacie zadania, będziemy musieli wkroczyć wojskiem do koczowniczych osad. Jej Cesarska Mość nie chciałaby jednak stosować takiego rozwiązania. Nasze stosunki z koczownikami są kruche, nie chcemy, by czuli się uciskani i aby ktokolwiek ucierpiał. – odpowiedział Franz Annie, jednocześnie prostując dłoń i kiwając głową w geście odmowy na zaproponowany papieros. Nie protestował jednak przed tym, by Colonel zapalił sobie w pomieszczeniu.
Na słowa Phoebusa Franz wyraźnie zmieszany odchrząknął głośno, podrapał się po łysej glanc i nieco rozbieganym wzrokiem spojrzał po wszystkich zebranych. Potem pochylił się nad stołem konferencyjnym i zaczął mówić przyciszonym głosem.
-- Dobrze, będę z Państwem szczery… - zaczął, chrząkając jeszcze raz. – Pani Arleta… - zacisnął dwa razy ręce w pięści. -… nie ma zbyt dobrej sławy… - mówił, szukając odpowiednich słów. – Jak by to rzec… Nie wszystkim bardzo zależy na tym, by … koniecznie rzucić wszystko i ją ratować. Oczywiście jeśli zajdzie taka ostateczność, to będziemy musieli tak zrobić, ale mamy jeszcze trochę czasu i uznaliśmy, że … warto dać szansę nowym rekrutom. OCZYWIŚCIE z pełnym wsparciem odgórnym! – dodał, najwidoczniej starając się jakoś usprawiedliwić wydane decyzje. – Poza tym osoby niezwiązane ściśle z Lożą mają szersze pole do popisu. Możecie próbować wtopić się jakoś tubylców. Wyszukać informacji, jakich żaden znany członek Loży nie mógłby uzyskać. To ważny potencjał w tych delikatnych okolicznościach. Zbytnia oficjalność mogłaby jednak zaszkodzić. Nie mówiąc już o tym, że wysłanie kogoś z ważnych oficjeli Loży w samą paszczę wroga byłoby proszeniem się o kolejne porwanie. Przynajmniej w mojej ocenie. – wyjaśnił, a na jego czole wystąpił pot. – Jesteśmy jednak honorową organizacją. Przewidywane wynagrodzenie za tę pracę to przekazanie z rąk samej Cesarskiej Mości majątków w okolicach Andburga. Loardia jest jeszcze niezagospodarowana. Otrzymanie majętności w tych rejonach oznacza swego rodzaju przyjęcie na salony. Podobnie zresztą, jak to było w przypadku Pani Arlety… - dodał na końcu, pocierając nos palcem.
Za chwilę jednak wrócił Franzowi rezon. Znowu oparł się wygodnie o oparcie krzesła i kontynuował.
-- Proponowałbym Państwu zacząć od osobistego przeszukania posiadłości Pani Arlety. Być może uda się Wam znaleźć jakieś dodatkowe poszlaki, zebrać informacje od służby? – zaproponował Franz w odpowiedzi na pytanie Anny. – Warto również zasięgnąć języka bezpośrednio u koczowników. Mogę polecić wam wizytę w plemieniu Drahan. Jest to najbardziej ucywilizowane plemię zamieszkujące tereny na linii pomiędzy Lolandburgiem i Andburgiem. – Franz wyświetlił na rzutniku mapę Loardii wskazując możliwe położenie plemienia. – Nie mogę wskazać konkretnego umiejscowienia, ponieważ oni cyklicznie rozbijają namioty w różnych miejscach. – wyjaśnił. – Oni są pokojowo nastawieni i do tej pory reprezentowali głos innych plemion w rozmowach z nami. Ich wodzem jest Rouran i trochę mówi po Teutońsku.
Na ekranie pojawił się wizerunek mężczyzny w średnim wieku:
-- Oczywiście to tylko moje skromne propozycje. Możecie rozszerzyć swoje śledztwo i szukać nieszablonowych rozwiązań. – dodał na końcu.
/offtop termin do 8.04 do końca dnia – termin wydłużony ze względu na przypadające święta, choć… jeśli odpiszecie szybciej, to ja pewnie też, bo powinnam mieć więcej czasu
-
@heinz-werner-grüner napisał w Siedziba Loży Rycerskiej w Andburgu [Gra fabularna]:
Następnie odwrócił się na pięcie i wypowiedział krótkie:
-Jedziemy...- Po tych niedbale rzuconym słowie chyba wszyscy zgromadzeni na sali odpowiedzieli..."Gdzie?", "Po co?", "Czym"... W każdym razie byli lekko zdezorientowani...
Do Andburga...- odrzekł i przy drzwiach czekał już na resztę, jeszcze ich nie otwierając, ale za to bawiąc się zapalniczką... co chwila ją odpalając i gasząc...Jak wyżej...
Chwast wzdrygnął tylko ramionami dając do zrozumienia "A nie mówiłem?".
Nie rozumiał po co kolejne pytania. Przecież on wie lepiej od tego "łysego pana zza biurka". W głowie znalazł na tyle empatii, że uznał nawet, że pozostała trójka również wie lepiej od pocącego się starca(nota bene pewnie niewiele starszego od samego Colonela)...
Zniecierpliwiony zapytał raz jeszcze, cały czas nie wyciągając niezapalonego papierosa z ust:
-Idziecie? -Nauczony "pracy" w pojedynkę, był w stanie zostawić wszystkich i samemu ruszyć na "misję"... Nie mniej wiedział, że to nie jest tak proste zadanie, na jakie wyglądało na pierwszy rzut oka... Przecież gdyby tak było Loża nie brała by nikogo z zewnątrz. Obcym obiecała jakieś ochłapy, więc ogłosili wśród "samotnych wilków", wolnych strzelców i wszelkiej maści wyrafinowanych specjalistów z pospółu, że mają do wykonania niezwykle ważne zadanie i potrzebują super doskonały zespół. A kto przybył? Sama hołota bez większego doświadczenia, niechciani w półświatku i wybrani z przypadku...
Chwast nie miał wyboru. W zasadzie to nie dbał o to. Nie był też na tyle inteligentny, żeby się zastanawiać nad tym. Robota czekała, lubił igrać ze śmiercią, a tu wszystko zmierzało do tego, że szykuje się niezła "zabawa".<Chwast czeka na reakcje innych i nie odzywa się aż do momentu, kiedy wszyscy opuszczą pokój von Hochenberga>
-
Loretta prawdopodobnie bardziej by się przydała w domu pani burmistrz. Znała ona przecież realia i wiedziała gdzie panny z dobrych domów trzymają swoje sekretne korespondencje. Przy czym nie sądziła, żeby Arlette von Baumhoff była bardziej bystra niż średnia wysoko postawionego towarzystwa. Najpewniej po prostu została naznaczona jako łatwy, próżny cel. Nie zdziwiłaby się jakby obiecali jej niesamowite biżuterie prosto ze "stepów" którym mogłaby przyozdobić siebie. Wypad na stepy mimo, iż na pewno bardziej niebezpieczny, wydawał jej się bardziej ciekawy.
-No to sugeruje się podzielić. Jako, że znam trochę języka pojadę do plemion. - powiedziała Loretta - Jestem pewna, że w domu Arletty będzie zobaczyć co nie zginęło. Pani Burmistrz miała wiele cennej biżuterii! - Dodała. Licząc, że ci łowcy łatwych nagród zwęszą możliwość szybkiego nabicia swojej kobzy. A sama będzie mogła pojechać na stepy bez zbędnego towarzystwa. -
– Obawiam się, droga Loretto, że jeśli pójdziesz sama w stepy, to jedyne co się dowiemy, to o dacie Twojego pogrzebu.
Anna zastanowiła się. Oba miejsca wskazane przez Franza wydają się istotne. Osobiście wolałaby sprawdzić oba tropy po kolei, samodzielnie… – zmierzyła wzrokiem trzech towarzyszy – Ale wydaje się, że ta trójka będzie jej wchodzić w drogę. W takim wypadku chyba będzie trzeba wybrać potencjalnie trudniejszą drogę i mieć nadzieje, że pozostali nie spieprzą swojej części zbyt bardzo.
– No dobra to postanowienie. Chwast i ty drugi, w podskokach do posiadłości. Ja lecę z tą życiową nieudaczniczką na te jebane stepy do dzikusów – zarządziła Anna.
-
Glyver słuchał przemowy von Hochenberga z przymkniętymi oczami, ale kolejne słowa powodowały tylko, że skrzywił się mimowolnie. "Banały, same banały" - pomyślał. Tak czy inaczej, przeciąganie tej rozmowy nie miało już jakiegokolwiek sensu. Nawet gdyby mu się nie spodobała propozycja Franza i uznał, że nie chce brać udziału w tej misji i tak nie wróci przecież do domu. Po pierwsze - nie miał za co, po drugie - nie miał też do czego wracać. Trzeba więc było brać życie jakim jest i nie marudzić.
Otworzył powoli oczy i przeciągnął się na krześle bez jakiejkolwiek żenady, głośno przy tym ziewając. Spojrzał na kompanów. Tępy osiłek stał już przy drzwiach i coś mamrotał po małopoludowemu. Dziewczyna z blizną bardzo chciała iść w step i Wanda mu świadkiem, że Phoebus poszedłby chętnie w ten step razem z nią. Oj poszedłby. Niestety, druga dziewczyna, bodaj Anna, rwała się żeby robić za przyzwoitkę, co zupełnie nie przypadło mu do gustu.
Na domiar złego, Anna próbowała też rozkazywać i mówić im, gdzie i z kim mają iść. To także mu się nie podobało. Wysłuchał więc, co Panie mają do powiedzenia, po czym odrzekł:
-- Nie wiem, czy rozdzielanie się jest dobrym pomysłem. Nie znamy miasta, nie znamy okolicy, nie znamy siebie. Łatwo będzie się zgubić, a przecież mamy działać razem. Nie wiem też, czy dwie kruche kobiety, wyprawiające się samotnie w step, bez męskiego wsparcia, to rozsądny ruch. Pamiętajcie, że te dzikusy być może dopiero co porwały już jedną nierozsądną dziewczynę. Jeśli pójdziecie same, za chwilę będziemy szukać trzech, zamiast jednej porwanej...
Zrobił pauzę, krótką acz wyraźną, po czym kontynuował:
-- Proponuję działać razem, a jeśli już naprawdę musimy się dzielić, to na grupy mieszane, damsko/męskie - to mówiąc spojrzał na obie kobiety, oceniając je od stóp do głów. Tak, Loretta bardziej go pociągała, z całą pewnością, ale Anna... Anna też przecież była niczego sobie...
-- W ostateczności, możemy wylosować, kto z kim pójdzie i dokąd. Tak będzie sprawiedliwie. Nie ufam wam, a wy nie macie powodu, żeby ufać mi. Zdajmy się więc na ślepy traf. - zakończył konkretną propozycją Phoebus.
-
Franz śledził wzrokiem rozmawiających i przekładał splecione palce dłoni raz w jedną raz w drugą stronę. Niemal niezauważalnie spojrzał też na zegarek na ręce.
-- Dlatego właśnie bardzo Państwa proszę o wyznaczenie przywódcy między sobą. Ktoś musi podjąć decyzje. Proponowałbym Pana Glyvera. – zasugerował.
-
-Na miłość cesarzowej jedźmy już! Jedziemy wszyscy razem albo nikt... - powiedział nagle Chwast doniośle, ale ze znudzeniem. Bawił się przy tym zapalniczką przekładajac ją zwinnie między palcami.
-Powiem raz, ostatni raz. Siedząc tu nic nie zrobimy. Ruszajcie swoje cztery litery i ustalimy po drodze. Najpierw do domku burmistrzowej-przecież to blisko, a później do koczowników. Nie będą wlókł się raz tu, raz tam. - -
-Myślę, że liderem powinna być Anna - powiedziała Loretta. Nie mogła dopuścić do tego, żeby rozkazywał jej ktoś komu stoi kutas oraz oblizuje wargi myśląc pewnie o posuwaniu kozy baridajskiej. Zdecydowanie Anna była najbezpieczniejszą opcją z nich wszystkich.
-
Phoebus wcale nie pragnął być liderem. Niańczenie tej nierozgarniętej gromadki nie było czymś, o czym szczególnie marzył. Z drugiej strony, o ile nie miał nic szczególnego przeciwko Annie (była tak samo fatalna, jak każda inna osoba z tej neurotycznej gromady), nie podobała mu się perspektywa, w której to Loretta będzie mu wybierała lidera.
Niewiele myśląc, wyjął więc talię kart, przetasował na stole i zwrócił się do zebranych:
-- Mam propozycję. Niech każdy wylosuje jedną kartę. Osoba z najwyższą kartą zostaje liderem.
/offtop proponuję rzut kością dla każdego z nas. Osoba z największą liczbą oczek wyciąga najwyższą kartę. Jeśli będą dwie osoby z taką samą liczbą, rzucamy jeszcze raz między nimi.
-
Wyniki rzutów:
Joanna 60
Andrzej 82
Heinz 77
IHS 56Najwyższą kartę wylosowała Anna. Wy opisujecie losowanie.
-
Każdy pociągnął kartę. Annie nie podobało się to – nie chciała by ktokolwiek wydawał jej polecenia. Gdy odsłoniła swoją kartę skrzywiła się. Na karcie ujrzała nagą kobietę wyrysowana była naga kobieta. W rogu widniał czerwony symbol serca. Sama karta zdawała się mieć na sobie nieregularne plamy.
– Dama kier – powiedziała na głos. Spojrzała na karty pozostałych uczestników. Wydaje się że miała najwyższą ze wszystkich. Nie spodziewała się tego – nigdy nie miała szczęścia w grach losowych. Jak zależało jej na wygranej, zawsze oszukiwała. Tym razem, nie mając zbyt wielkich oczekiwań, wygrała tak po prostu. To może być całkiem przydatne – pomyślała. Może sobie być przywódczynią grupy. I tak wiele od niej nie oczekiwała a przynajmniej będzie mieć spokój.
– No to chyba wszystko ustalone – wypowiedziała z uśmiechem na ustach. Rozdzielamy się. Phoebus i Chwast – lecą do posiadłości. Ja z Lorettą wyruszamy na stepy. Gdy skończymy nasze dochodzenia, musimy wymienić się spostrzeżeniami, by ustalić dalsze działania.
Zwróciła się w stronę Franza.
– Czy skoro wszystko już ustalone, możemy już wyruszać? Czy ekscelencja ma dla nas jeszcze jakieś wieści?
-
Loretta cieszyła się, że los również potwierdził jej wybór. Jednak pozostawało parę spraw do załatwienia.
-Rozumiem, że loża dysponuje jakimiś samochodami dla nas? No i przydałyby się jakieś komórki lub inny środek komunikacji który będzie łączył na stepie.. -
1-10Młoda kobieta
11-20Średnio młoda kobieta
21-30Stara kobieta
31-40Młody mężczyzna
41-50Średnio młody mężczyzna
51-60Stary mężczyzna
61-70Szczęśliwy traf
71-80Rajdowiec
81-90Przystojniak
91-99Brzydki
100Szczęśliwy traf
Wynik 44Franz obserwował losowanie z ledwie skrywanym zainteresowaniem. Wychylał się na krześle to w prawo, to w lewo, by podejrzeć, kto jaką kartę wylosował. Gdy Anna powiedziała na głos swój wynik i wydała rozkazy, chrząknął głośno, zakrywając usta dłonią zwiniętą w pięść. Potem wstał i wyjrzał przez okno, splatając ręce za plecami.
-- Jak sądzę, Pan Colonel będzie chciał używać mimo wszystko swojego motoru, który… został nieprawidłowo zaparkowany przed samym wejściem… - skomentował. – Proponuję więc, żeby Panowie wyruszyli motorem, unikając też korków na mieście. A Paniom… - wrócił do biurka i zaczął grzebać w papierach. Przeczytał coś pobieżnie na kartkach. - … niestety nie możemy wydać auta, ponieważ Panie nie posiadają prawa jazdy… - powiedział z niemałym zawodem wyczuwalnym w głosie. – To niedobrze… - skomentował. Zasiadł w swoim krześle, podrapał się po głowie i zaczął wykręcać jakiś numer telefonu. Przyłożył słuchawkę do ucha, spojrzał w sufit, a grupie pokazał palec wskazujący, aby pozostali chwilę cicho. – Dariuszu… czy jesteś dostępny? Mhmm… Mhmm… Na… jakiś miesiąc… No wiem, że długo. No wiem… Mhmm… Wyprawa na stepy. Nie wiem. Mhmm… Tak, dwie osoby. Przyjdą. Dobrze. Dziękuję. – odłożył słuchawkę i spojrzał na Panie. – Dariusz was zawiezie. Czeka na Panie w garażu. Trzeba zejść na dziedziniec. Poproście o wydanie również telefonów i jednego telefonu satelitarnego w recepcji. – powiedział, po czym wypisał coś na kartce i przekazał każdemu z osobna. Była to prośba o wydanie sprzętu.
***
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela
Offtop: zaczyna następować wieczór.
Offtop: Czas na odpis: do 17.04. do końca dnia. Każda grupa liczona teraz oddzielnie.Anna i Loretta odebrały telefony (jeden satelitarny i dwa komórkowe), po czym udały się do garażu. Tam stało wiele różnych aut. Przy jednym jednak, niewielkim samochodzie terenowym, czekał pewien mężczyzna:
Był to mężczyzna w średnim wieku. Ubrany odpowiednio na wyprawę w nieznane. Miał na głowie kapelusz, a na sobie przykurzone ubranie i wysokie, twarde buty. Jego skóra była opalona, w blond włosy już nieco się przerzedziły.
Gdy ujrzał Annę i Lorettę wchodzące do środka, uśmiechnął się szeroko i wytarł ręce w szmatę. Przygotowywał auto do podróży.
-- Proszę, proszę. Franz to jednak wie, kogo do mnie wysłać. Takie lalunie! – powiedział, podchodząc do nich i wyciągając rękę na powitanie. – Nazywam się Dariusz von Aschenwald. Zapraszam do mojego tygrysa. - rzekł, poklepując maskę auta ręką. - Przejedziemy się, gdzie tylko chcecie. – powiedział, puszczając Annie oczko. – Ciebie, Paniusiu, zapraszam na przednie siedzenie. – zaproponował.
Dalszy wątek dla @Heinz-Werner-Grüner i @IHS :
https://forum.uniapanstw.pl/topic/356/dworek-arlety-gra-fabularna -
Anna skrzywiła się na reakcję Dariusz.a. Miała nadzieję na chwilę spokoju gdy odłączyła się od tego zboczeńca Phoebusa. Wyglądało jednak na to, że jeszcze nie raz będzie czuć niesmak.
Zatęskniła za domem. W jej samotnej chatce, o której nie wiedział niemalże nikt żyła sobie spokojnie i swobodnie. Mogła tworzyć własne rzeczy, których nikt inny nie rozumiał i nie potrzebował. Ale czerpała z nich satysfakcję.
– A mogłam kupić to prawo jazdy na bazarze… – powiedziała głośno Anna. – Kinga – sucho przedstawiła się pierwszym imieniem które przyszło jej do głowy. Nie minęła chwila, gdy zdała sobie sprawę, że stoi przy niej Loretta i poprawiła się – to znaczy Anna – niezmieszana kontynuowała. –Plemię Drahan. Ten ważniak z góry wskazywał miejsce więc pewnie wiesz gdzie to jest.
Wsiadła do samochodu i zajęła miejsce z przodu. – Jak długo będzie trwać podróż? Czy będziemy musieli robić postoje?
-
Loretta sarkastycznie uśmiechnęła się na widok Dariusza flirtującego z Anną. To będzie dobra zabawa, szczególnie że jej towarzyszka mimo wszystko siadła na fotelu pasażera z przodu. Sama wybrała miejsce z tylu po przekątnej kierowcy, zrobiła to niemal automatycznie podświadomie wiedząc, że jest to najważniejsze według procedencji miejsce w samochodzie. Możesz uciekać od wysoko postawionego towarzystwa ale odruchy utrwalane przez wiele lat nie znikną tak łatwo.
-Mam nadzieje, że będzie się wam dobrze rozmawiało w drodze, natomiast ja zamierzam się przespać - powiedziała to moszcząc się na swoim miejscu i powoli zamykając oczy. -