Dworek Arlety [Gra Fabularna]
-
@IHS @Heinz-Werner-Grüner
Offtop: Opis tego, jak dotarliście na miejsce, zostawiam wam.
Offtop: zaczyna następować wieczór.
Offtop: Czas na odpis: do 17.04. do końca dnia. Każda grupa liczona teraz oddzielnie.Po odebraniu dwóch telefonów komórkowych, Colonel i Phoebus dotarli na miejsce. Posiadłość Pani Arlety znajdowała się pod miastem. Lokalne dworki miały to do siebie, że oddalone były od siebie wzajemnie o wiele kilometrów, ponieważ oddzielały je odległe połacie ziem należących do arystokracji. Podobnie było i tutaj. Budynek dworku otaczał ogród i ogrodzenie, a do następnego zabudowania była daleka droga. Brama wjazdowa Pozostawała zamknięta i zaklejona taśmą. Wejścia do środka strzegło dwóch strażników miejskich i jakiś mężczyzna w podeszłym wieku. Przed nimi tłoczyło się mnóstwo dziennikarzy i gapiów, próbujących dostać się do środka.
-
Z siedziby loży wyszli z Phoebus'em razem. Chwast wskazał kompanowi, że stojący przed siedzibą Von Lichtenstein z silnikiem o potężnej pojemności jest jego. Podszedł do motocyklu, usiadł i wykonał gest głową wskazując by ten usiadł za nim... Załozyli kaski- o dziwo Colonel miał i dla pasażera w schowku... ( co by mu głowy nie urwało )
Z oporami, ale Phobeus wsiadł. Ruszyli. Nie odezwali się w czasie drogi ani przez moment.
Na miejscu docelowym w okolicach dworku burmistrzyni byli całkiem szybko. Chwast zatrzymał motor w odległosci ok.500metrów od niego. Zsiadł z motoru. Znów skinął głową na wspólnika.
-Mamy działać razem. - splunął, o mało nie trafiając w buty oburzonego współtowarzysza.
-Mój plan jest taki. Widzisz te tłumy? Tam nic nie załatwimy. Propozycja-skaczemy przez płot, dostajemy się pod budyenk główny i przeszukujemy po swojemu. W środku nie powinno nikogo być. Pewnie obstawili tylko wjazd. To te pi...y ze straży to i tak żadne zagrożenie. - skończył i czekał na odpowiedź partnera. -
Phoebus był wściekły. Wprawdzie sam zaproponował ten sposób wyboru lidera, ale miał nadzieję, że nie zostanie przydzielony do jednej grupy z tą człekopodobną małpą. Co gorsza, okazało się, że los szykował dla niego jeszcze trudniejszą przeprawę. Do Dworku Arlety mieli jechać na motorze Chwasta. Oznaczało to, że Glyver będzie musiał zdać się na umiejętności prowadzenia pojazdu tego prostaka, któremu nie powierzyłby nawet obrania jabłka w obawie, że ten potnie się na kawałeczki.
Przez chwilę Phoebus rozważał nawet alternatywną opcję... Miał pewien pomysł - zupełnie kuszący i taki, który definitywnie rozwiązywałby problem... Koniec końców uznał jednak, że to jeszcze nie ten czas....
Droga do dworku trwała kilkadziesiąt minut i Glyver wiedział, że jego świadomość wymaże ten czas z jego pamięci tak szybko, jak to tylko możliwe. Wymuszona bliskość drugiego mężczyzny. Jego miarowy oddech wyczuwalny pod palcami. Pęd powietrza zmuszający do wtulenia się w szerokie, małpie plecy. Zapach potu. Koszmar.
Na miejscu zaparkowali w pewnej odległości od celu. Chwast coś mówił. Do tego pluł. Jak lama. Phoebus musiał zrobić uskok żeby lepka, śmierdząca i bezkształtna flegma nie przykleiła się do jego butów.
-Mój plan jest taki. Widzisz te tłumy? Tam nic nie załatwimy. Propozycja-skaczemy przez płot, dostajemy się pod budyenk główny i przeszukujemy po swojemu. W środku nie powinno nikogo być. Pewnie obstawili tylko wjazd. To te pi...y ze straży to i tak żadne zagrożenie. - skończył i czekał na odpowiedź partnera.
Phoebus kiwnął głową.
-- Świetny plan Panie Chwast. Wyborny. Musiał Pan długo nad nim myśleć. Zdecydowanie tak powinien Pan zrobić. Dokładnie jak w jakimś pierdolonym Dżonie Rambo. Jeszcze proszę coś wysadzić dla niepoznaki. Powodzenia życzę.
To powiedziawszy, Glyver odwrócił się od towarzysza i szybkim kokiem ruszył w stronę zaklejonej bramy i gromadzących się wokół niej tłumów. Gdy był już blisko, zaczął krzyczeć na całe gardło, tak by mieć pewność, że wszyscy, w tym strażnicy, go usłyszą:
-- Rozejść się ludzie! Tajny agent Jej Cesarskiej Mości, Phoebus Glyver. Rozejść się! Tu nie ma i nigdy nie było żadnej sensacji! Sprawa jest już rozwiązana, a burmistrz Arleta bezpieczna w ustronnym miejscu! - odczekał chwilę, żeby mieć pewność, że oczy ludzi zwrócą się w jego stronę, po czym kontynuował krzycząc na całe gardło - Była próba zamachu terrorystycznego na Panią Burmistrz ze strony sarmackich fundamentalistów, ale niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a sabotażyści wyeliminowani. Pani Bumistrz nic już nie grozi, ale ze względów operacyjnych musi jeszcze na jakiś czas pozostać w ukryciu. Zapewniliśmy jej schronienie i jesteśmy w trakcie upewniania się, że może bezpiecznie wrócić do swoich obowiązków. Trochę cierpliwości. Niedługo sama opowie Wam dokładnie, co zaszło. Teraz jednak rozejść się! Zakończyć to zbiegowisko! Wracajcie do swoich spraw!
Poszedł do strażników:
-- Phoebus Glyver, agent Jej Cesarskiej Mości. Pojebało Was? Jak mogliście dopuścić do tego, żeby zebrał się tu taki tłum? A jakby wśród tych ludzi był kolejny terrorysta i posłał was wszystkich do diabła?! To zupełnie nieprofesjonalne. Dopilnuję żeby informacja o tej impertynencji dotarła do waszych przełożonych i żeby wyciągnięte zostały poważne konsekwencje.
Pauza. Phoebus liczył w głowie do trzech 1..., 2..., 3... po czym kontynuował:
-- Słyszeliście?! Pani Burmistrz jest już bezpieczna. Na szczęści sprawą zajmowali się ludzie kompetentni, a nie takie głąby jak wy, które nie potrafią nawet dopilnować, żeby wokół domu Pani Burmistrz nie zebrało się zbiegowisko.
Znowu liczył. 1...2...3... kontynuował trochę spokojniej, ale zdecydowanie:
-- Arleta von Baumhoff musi jednak pozostać jeszcze jakiś czas w ukryciu. Przysłano mnie po kilka jej rzeczy osobistych. Nie zajmie mi to długo. Jakieś 30 minut. Otworzyć bramę.
-
-Co za imbecyl... - pomyślał sobie Colonel Chwast o komopanie, po czym stał przez dłuższą chwilę jak wryty...
Nie był jednak na tyle oszłomiony by nie wiedzieć co robi. Wykorzystując zamieszanie zrobione przez tego "szaleńca w śmiesznym wdzianku", skoczył na płot by go sforsować. Nie była to przeszkoda, którą da się łatwo pokonać. Wysoki, solidny płot stawiał opór, odpierając "ataki" napastnika. Mimo wszystko stał na pozycji straconej i po chwili został sforsowany.
Chwast zasapał się przy tym, w myślach doszedł do wniosku, że się starzeje...
Otarł pot z czoła, który okrył nie tylko tą cześć jego ciała... Poczuł sam siebie, "sztachnął" się spod pachy... Lekko skrzywił głowę, uznał, że nie jest tak źle, w rzeczywistości śmierdział, że był wyczuwalny na 2 metry, po czym ruszył przez zarośla do zabudowań, a właściwie w kierunku głównego budynku. Zachował wszelkie środki ostrożności, był w tym niezły, skradał się niczym zawodowiec, którym, nota bene był... Dla niego to nie była pierwszyzna...<Proszę określenie jak daleko jest niewidoczny i czy może bez przeszkód wejść do środka>
Przy okazji -bo cholera nie mogę znaleźć- gdzie są zgłoszenia, bo nie pamiętam jakie mam umiejętności.
-
Próba dyplomacji – rozproszenie tłumu. Bazowa szansa 30 %
Umiejętność 9%
Argumentacja 20%
=59%
1-59 – tłum rozchodzi się
60-79 – tłum szaleje
80 – 99 – tłum ignoruje Phoebusa
100 – szczęśliwy traf
21 sukces
+1 dyplomacjaBazowa szansa na przekonanie strażników 60% (zwazywszy na to, ze strażnicy otrzymali info, że maja przybyć Phoebus i Colonel)
Umiejętność zastraszenie 0
Argumentacja 25 %
= 85%
1-85 sukces
86-99 – porażka
100 – szczęśliwy traf
73 sukces
+1ZastraszenieBazowa szansa 60%
Umiejętność (powinno być gimnastyka, ale niech będzie kondycja) 1
Colonel korzysta z chwili zamieszania 10 %
=71 %
1-71 sukces
72-80 Strażnicy go zauwazaja
81-85 – Zauważają go psy po drugiej stronie
86-99 -Straznicy go zauwazaja i uznaja Phoabusa za „rozpraszacz”
100 szczęśliwy trwaf
+1 GimnatsykaBazowa szansa 50 %
- 5% za zapach
Umiejętność 5%
+5% za opis
=55% szans
1-55 Colonel zostaje niezauważony
56-75 – Colonela zauważają psy
76 – 99 – Colonela zauważa obsługa dworku
100 – szczęśliwy traf
93 Porażka
Bazowo 10% szans Biologia
1-10 sukces
11-99 porażka
100 szczęśliwy traf
24 porażka@IHS
Phoebus wkroczył w tłum dziennikarzy, który słuchając, co ma do powiedzenia, obstrykał go z każdego boku, a niektórzy nawet nagrali filmiki, dokumentując skrzętnie każde słowo. Ukontentowani wiadomościami rozeszli się, dyskutując o tym, czego się dowiedzieli. Pozostawili Phoebusa naprzeciwko strażników. Ci popatrzyli po sobie zmieszani, wysłuchując pogróżek z jego strony.
-- Dostaliśmy informację, że ma się Pan zjawić. – powiedział w końcu jeden z nich drżącym głosem. – Proszę wchodzić. Nie szukamy zwady.
Po tych słowach otworzył mu bramę.
-- To ja Pana zaprowadzę. – zaproponował starszy mężczyzna, który stał ze strażnikami.
– Nazywam się Alfred von Techno-Dżak. Jestem lokajem Pani Arlety. – przedstawił się, prowadząc Phoebua powolnym krokiem przez podjazd w stronę wejścia do dworku. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozczłonkować. – Straszna historia, Psze Pana. Bardzo dobrze, że Panienka jest już bezpieczna… - ględził po drodze. Colonel natomiast zniknął, nie było go nigdzie widać.
Lokaj i Phoebus przeszli przez główne wejście. Drzwi były wyłamane, w strzępach. Nie reprezentowały wprawdzie żadnej wartości obronnej, ponieważ były to zwykłe drzwi drewniane, jednak z pewnością zostały ostro potraktowane. Na podłodze widać było liczne ślady błota pozostawione przez buty. Idąc w prawo przez szeroki łuk drzwiowy wchodziło się do salonu. Tutaj na pierwszy rzut oka widać było pobojowisko. Na środku sporej wielkości dywanu stał wypoczynek. Trzyosobowa sofa była brudna, a dwa fotele powywracane. Szklany stolik kawowy został stłuczony. Wokoło walały się fragmenty rozbitych szklanych i ceramicznych przedmiotów. A niewielka witrynka została przewrócona i teraz leżała potłuczonymi drzwiczkami do podłogi.
-- To tutaj, Psze Pana. Tutaj porwano Panienkę. – powiedział lokaj.
***
Colonel korzystając z okazji postanowił przeskoczyć mur w ustronnym miejscu. Po krótkich zmaganiach udało mu się to. A gdy znajdował się na szczycie muru, znalazł tam samotną drewnianą strzałę. Miała lotki wykonane z brązowych, ptasich piór, których mężczyzna nie potrafił rozpoznać.
Po chwili Colonel zeskoczył po drugiej stronie i próbując wtopić się w otoczenie zmierzał w kierunku tylnego wejścia do dworku zarezerwowanego dla służby. Wszystko szło wspaniale. Już był przy drzwiach i nawet wyłonił się z krzaków, gdy w przejściu stanęła młoda pokojówka.
Zauważywszy Colonela stanęła jak wryta. Znieruchomiała, zrobiła wielkie oczy i nie odzywała się przez chwilę zszokowana.
Offtop: Czas na post do 21.04. do końca dnia
@IHS @Heinz-Werner-Grüner – Jeśli chcecie przeszukać jakieś miejsce lub przyjrzeć się dokładniej, to zaznaczajcie to w opisach. Wtedy będę dawała szczegółowe opisy.@Heinz-Werner-Grüner twoje umiejki:
- 5% za zapach
-
Phoebus rozejrzał się po salonie. Z tego co zobaczył do tej pory, wchodząc do domu Arlety von Baumhoff, jasno wynikało, że napastnik lub napastnicy byli silni...i raczej niezbyt inteligentni. Zdołali wywarzyć solidne drzwi, a tego nie zrobi przecież byle chuchro, z drugiej strony, no właśnie, woleli frontalny atak i brutalną siłę niż jakiegoś rodzaju podstęp i ciche wejście do środka. Gdyby to o niego chodziło, postąpiłby inaczej. Zaczaiłby się gdzieś na posesji, może nawet wszedł na drzewo, i cierpliwie czekał, wypatrywał. Zlokalizowałby sypialnię tej ślicznotki, zobaczył jakie ma zwyczaje, jak sypia i którejś ciepłej nocy, gdy cały dom byłby pogrążony w głębokim śnie, wślizgnąłby się cichutko do środka, delikatnie odsunął jej kołdrę i ...
Glyver aż syknął myśląc o tej wizji, mimochodem mrużąc oczy i przygryzając dolną wargę.
Tak, subtelne rozwiązania zawsze są lepsze, ale trzeba mieć trochę oleju w głowie. Ci tutaj, go raczej nie mieli. Nie dosyć, że woleli wejść do środka na pełnej kurwie i zapewne narobić przy tym nie lada rabanu, to jeszcze w ogóle nie opracowali planu jak sprawnie i bez niepotrzebnej szarpaniny, schwytać panią burmistrz. Zadeptana podłoga, brudna sofa, powywracane fotele i stolik, porozbijane szkło... Phoebus przymknął oczy i sztachnął się dusznym powietrzem, typowym dla długo zamkniętych pomieszczeń, z wyraźnie wyczuwalnymi nutami ziemi z rozbitych doniczek i kurzu unoszącego się w powietrzu. Wyobraził sobie Arletę von Baumhoff w tej nierównej walce - uciekającą po całym salonie, rzucającą w napastników tym, co akurat miała pod ręką, wywracającą sprzęty próbując zrobić w nich prowizoryczne barykady, które choć trochę pomogą zatrzymać oprawców i dadzą jej czas i nadzieję na jakiś cudowny ratunek. Oczami wyobraźni zobaczył też porywaczy, którzy niewzruszeni, z brutalną siłą, prą przed siebie, osaczając kobietę tak, jak wielki głodny lew osacza gazelę. Zobaczył ludzi prostych, nie dbających o finezję, ani nie przejmujących się drobnymi trudnościami, jak stojące na ich drodze meble. Nacierających niczym taran, przewracających przeszkody, wskakujących brudnymi buciorami na sofę, święcie przekonani, że łatwiej będzie im ją przeskoczyć niż obejść.
Otworzył oczy. Był ciekawy, czy salon stanowił jedyną sceną tego dramatu. Może akcja przeniosła się gdzieś dalej? Musi to koniecznie sprawdzić.
Musi też zrobić jeszcze jedną rzecz, zupełnie niezwiązaną z zadaniem. Pewna myśl kiełkowała mu w głowie, odkąd zobaczył ten czarujący dworek i uświadomił sobie, że mieszkała tu owa delikatna ślicznotka o różowych cycuszkach, którą widział na zdjęciu. Otóż odnajdzie jej sypialnię, położy się w jej łóżku, by poczuć zapach tej kobiety i weźmie sobie na pamiątkę jakieś należące do niej fanty. Najlepiej koronkowe i noszone.
Tymczasem, przypominał sobie, że przecież nie jest tutaj sam. Był z nim Alfred, stary lokaj, który mógł mieć jakąś cenną wiedzę - zarówno o tamtych tragicznych wydarzeniach jak i o ogólnie o Arlecie. Musi z nim koniecznie porozmawiać, ale to potem. Najpierw... - westchnął - pierdolony Colonel Chwast... Nie miał pojęcia co się stało z tym tępym osiłkiem i Wanda mu świadkiem, że gdyby okazało się nagle, że ten wpadł pod samochód albo złamał sobie kark skacząc przez ogrodzenie, byłaby to bardzo dobra informacja. Niestety Glyver nie mógł pozwolić sobie na niepewność w tym zakresie, a już na pewno na to, żeby ten dureń z ilorazem inteligencji rozwielitki chodził samopas...o ile oczywiście jeszcze żył i był gdzieś w pobliżu...
Spojrzał na Alfreda, uśmiechając się do starca serdecznie:
-- Dziękuję, że mnie Pan tu przyprowadził. Widać, że był... jest Pan bardzo związany z Panią Burmistrz. Mówiąc szczerze, ona również ciepło się o Panu wyraża i bardzo zależało jej, żeby upewnić Pana, że jest cała i zdrowa. Nie chciała żeby się Pan martwił. Daję słowo, że niedługo się zobaczycie. Teraz jednak musi mi Pan pomóc.
Popatrzył na Techno-Dżeka, upewniając się, że jego oczy wyglądają rozumnie. To co zobaczył, usatysfakcjonowało go. Bez wątpienia lokaj słuchał uważnie, co się do niego mówi.
-- Po pierwsze, tak jak powiedziałem przy bramie, muszę zabrać trochę rzeczy osobistych Pani Burmistrz. Prosiła o to, bo tam gdzie się obecnie ukrywa, nie ma z sobą dosłownie nic. Dodatkowo, na potrzeby prowadzonego śledztwa, chciałbym się rozejrzeć po domu. Proszę więc powiedzieć ze szczegółami, jak wygląda rozkład dworku. Tutaj mamy salon, to już wiem. Byłbym jednak bardzo wdzięczny, gdyby był Pan tak łaskaw i wytłumaczył, gdzie znajdują się inne pomieszczenia - kuchnia, jadalnia, łazienka oraz sypialnia Pani Burmistrz. Proszę być tak precyzyjnym, jak Pan tylko potrafi. Jeśli ma Pan przy sobie, albo znajdzie gdzieś tutaj, kartkę i coś do pisania, najlepiej by było, gdyby mi to Pan rozrysował.
Uśmiechnął się do staruszka ciepło.
-- Będę chciał z Panem porozmawiać o tym co się tutaj wydarzyło i o Pan Burmistrz ogólnie. Wie Pan, rutynowe rozpytanie. Ale to później, jeśli Pan pozwoli. Teraz mam inną, delikatną ale jakże ważną sprawę. - zerknął na staruszka, upewniając się, że ten dalej słucha - Widzi Pan, nie przyszedłem tu sam. Razem ze mną był mój... kolega... agent Colonel Chwast. To dosyć niezręczne co teraz powiem, jednak chcę być z Panem zupełnie szczery. Chwast jest weteranem wojennym. Walczył w powstaniu marcowym przeciwko Bialenii, potem na Awarze, w czasach, gdy Teutonia była jeszcze częścią Sarmacji... - przybliżył się do starca i wyszeptał mu do ucha - Rozumie Pan, siły specjalne, tajne misje, bestialstwo i brak skrupułów typowe dla sarmackiego wojska. Podobno puścił z dymem niejedną wioskę... pełną starców, kobiet i dzieci... Tak między nami - Glyver odsunął się od ucha Alfreda i z kamienną twarzą puścił mu porozumiewawcze spojrzenie - wyjątkowo odrażający typ. W końcu jednak został złapany przez scholandzkie wojsko. Był więziony przez wiele miesięcy, a przy okazji, jak sam Pan się pewnie domyśla, wymyślnie torturowany. - Phoebus westchnął, kiwając głową - Dzień w dzień: prąd, obcęgi, gorące żelazo, jadowite skorpiony. - Glyver tym razem pokręcił głową, chcąc całym sobą zamanifestować, jak straszne katusze były udziałem jego kolegi - Zgotowano mu prawdziwe piekło na ziemi, choć oczywiście, biorąc pod uwagę czego się wcześniej dopuszczał, ktoś mógłby powiedzieć, że zasłużył... - Pauza. Phoebus musiał mieć pewność, że dziadek zwizualizuje sobie grozę tej sytuacji i zacznie choć trochę empatyzować z bohaterem opowieści - W każdym razie, wreszcie go odbili i wrócił do Teutonii. To dobry żołnierz, więc przyjęto go do służby u Jej Cesarskiej Mości. Dlaczego jednak mówię o tym wszystkim Panu? Otóż naturalnym jest, że tak traumatyczne wydarzenia nie pozostały obojętne dla jego psychiki. Mówiąc wprost, zupełnie mu odbiło. To szajbus, głęboko zaburzony wrak człowieka cierpiący na ciężki przypadek PTSD. Nie do końca panuje nad swoimi słowami i zachowaniami. Często odlatuje w jakieś chore wizje, psychozy... i tak niestety było i tym razem, gdy przyjechaliśmy pod dworek. Prosiłem go żeby poszedł ze mną, ale za nic w świecie nie chciał, bojąc się tłumów, które zgromadziły się przed bramą. Majaczył coś o zakradaniu się i przeskakiwaniu przez bramę. Wie Pan, on dalej myśli, że jest na wojnie i każdy chce go skrzywdzić. On nigdy nie przestał walczyć...
Phoebus zrobił zbolałą minę:
-- Wiem doskonale, że taki człowiek jak Chwast nie powinien nigdy być dopuszczony do służby. Że jest niebezpieczny i stanowi zagrożenie, zarówno dla siebie i innych. Jest mi go jednak strasznie żal. Poza tym, nie ja podjąłem decyzję o wysłaniu go tutaj nie - Glyver rozłożył ręce w geście bezradności - a moim zadaniem, jako wiernego sługi Cesarzowej, nie jest kwestionowanie decyzji przełożonych, tylko karne wykonywanie poleceń... Pan, jako lokaj, doskonale to przecież rozumie. Oba żyjemy żeby służyć...
Tak, to był najwyższy czas na finał:
-- Czy mógłby Pan, Panie Alfredzie, rozejrzeć się po okolicy i sprawdzić, czy mojego kolegi nigdzie tu nie ma? Czy nie wpakował się w jakieś kłopoty? Może wciąż stoi tam, gdzie go zostawiłem, około 100 metrów od bramy wejściowej. Wtedy najlepiej by było, gdyby tam został i czekał na mnie. Obawiam się jednak, że mógł przyjść mu do głowy jakiś szaleńczy plan. Jeśli tak się stało, proszę dopilnować, żeby nikt nie zrobił mu krzywdy, w każdym razie, nie za dużej... Może go Pan go tutaj przyprowadzić, albo unieszkodliwić, zostawiam to Panu... Aha, jeszcze jedno, gdyby opowiadał jakieś głupoty... - Phoebus popatrzył na Alfreda ze zbolałym uśmiechem wymalowanym na twarzy, po czym wykonał charakterystyczny gest kreśląc w powietrzu, palcem wskazującym prawej dłoni, ciasne okręgi kilka centymetrów od swojej skroni - sam Pan rozumie...
/offtop: Widzę to tak: 1) Alfred wyjawia mi rozkład pomieszczeń a ja rozglądam się po domu. Na pewno chcę dokładnie przyjrzeć się salonowi, śladom z błota i poszukać czegoś, co mogłoby stanowić jakąś wskazówkę. 2) po salonie chcę iść do sypialni. 3) oczywiście, optymalnie byłoby gdybym mógł przeszukać dom, gdy Alfred pójdzie szukać Chwasta.
-
@teutoński-lew napisał w Dworek Arlety [Gra Fabularna]:
Colonel korzystając z okazji postanowił przeskoczyć mur w ustronnym miejscu. Po krótkich zmaganiach udało mu się to. A gdy znajdował się na szczycie muru, znalazł tam samotną drewnianą strzałę. Miała lotki wykonane z brązowych, ptasich piór, których mężczyzna nie potrafił rozpoznać.
Po chwili Colonel zeskoczył po drugiej stronie i próbując wtopić się w otoczenie zmierzał w kierunku tylnego wejścia do dworku zarezerwowanego dla służby. Wszystko szło wspaniale. Już był przy drzwiach i nawet wyłonił się z krzaków, gdy w przejściu stanęła młoda pokojówka.Zauważywszy Colonela stanęła jak wryta. Znieruchomiała, zrobiła wielkie oczy i nie odzywała się przez chwilę zszokowana.
-Pani się nie boi. Ja...z... policji... czy tam... agent. Obstawiam tyły... Kolega...Hmmm... - Chwast rozgląda się jak poparzony - Tam przed bramą, ten no... ja tutaj od... sprawdzamy ślady... włamanie, porwanie...
Wpuści pani czy mam siłą usunąć za utrudnianie śledztwa? - na koniec swojego miernego odgrywania roli agenta Jej Cesarskiej Mości, Chwast próbuje zastraszyć pokojówkę, w czym akurat był całkiem niezły./By nie psuć fabuły, nie mam weny w tym tygodniu...poczekam na poprowadzenie przez @IHS. Wykorzystaj swojego napalonego Phoebusa.
-
szansa na przekonanie pokojówki 40
10 za argumentację
1-50 sukces
51-99 porażka
100 - szczęśliwy traf
81 - porażka@IHS
Lokaj cierpliwie wysłuchał długiej przemowy Phoebusa. Na słowa o tym, że Pani Arleta ciepło wypowiadała się o nim, wzniósł zaskoczony brwi, ale na twarzy malowało mu się zadowolenie. Musiał poczuć się doceniony, ponieważ potem potakiwał rozmówcy z mniejszą lub większą uwagą.
-- Dobrze... postaram się pomóc, jak tylko mogę... – powiedział, kręcąc się w kółko w poszukiwaniu czegoś do pisania. W końcu jednak wyciągnął niewielki notesik z kieszeni oraz ołówek, gdy tylko przypomniał sobie, że nosi go właśnie na takie okazje, i zaczął rysować.
-- Jesteśmy tutaj... w salonie... przechodziliśmy przez hol ze schodami na piętro. Na piętrze jest tylko sypialnia Pani Arlety i gościnna. Obie z łazienkami! A na dole jeszcze jadalnia, gabinet i zaplecze kuchenne. – nakreślił szybko pomieszczenia i wręczył własnoręcznie wykonany plan Phoebusowi do ręki.
Phoebus szybko zorientował się, że dworek nie był duży. Na miarę potrzeb osoby na wysokim stanowisku samotnie go zamieszkującej. Nie nadawał się jednak na duże spotkania towarzyskie. Widać było też na pierwszy rzut oka, że miał swoje lata. Wymagał odświeżenia. Mimo to miał w sobie pewien staroświecki czar.
-- Wie Pan, to była bardzo dziwna sytuacja. Bo Pani Arleta ma tylko mnie i Sclavinkę Alinę, która sprząta i gotuje. Dużo jest pracy. Musimy sobie jakoś radzić, choć bywa ciężko... – zaczął się żalić. – My mamy małe pokoiki w części zaplecza kuchennego. I tego wieczora... Właściwie to była noc. I wie Pan, ja się długo nie zorientowałem, że coś się dzieje. Słyszałem jakieś hałasy i piski. I myślałem, że to Alina. Bo... – zniżył głos i mówił do Phoebusa, zakrywając częściowo usta wierzchem dłoni. -... między nami to jest puszczalska dziwka. Taka młoda, a takie zwyczaje... – gdy skończył to wtrącenie, wyprostował się i dalej kontynuował już normalnym tonem. – No więc w końcu się zdenerwowałem, wstałem i poszedłem do niej, żeby ją uciszyć. I wtedy dotarło do mnie, że to nie z jej pokoju. Wyszedłem na hol i... i... – ręce zaczęły mu drżeć, gdy wspominał te wydarzenia. - ... wtedy zobaczyłem, całą bandę dzikusów, ganiających za Panią w rozdartej sukni. Ale na Boga, nic więcej nie pamiętam, bo padłem jak długi. Moje serce nie wytrzymało. To już nie te lata, proszę Pana. – dokończył, podnosząc palec wskazujący do góry. - Mam nadzieję, że to jakoś Panu pomoże. Tymczasem pójdę poszukać tego zagubionego biedaczyny. Smutna historia. Poruszyła moje stare serce. Też walczyłem kiedyś w imieniu korony. Wtedy Królem był jeszcze Andrzej Fryderyk. Polała się za niego moja krew... – wskazał na kolano. - ... ale warto było. Dla ojczyzny ratowania. – zamyślił się chwilę z rozżewnieniem.
Wtedy gdzieś dalej rozległ się głos pisku kobiety.-- AAAAaaaaAAAA!!!! – krótka pauza – POMOCY! ZNOWU ONIIIIII!!!!! AAAAAaaaaAAAAaa! – krzyczała w panice.
-- O, chyba sam się znalazł... – skomentował lokaj. – Idę tam. Acha i proszę nie martwić się o ubrania Pani Arlety. Zaraz wszystko przygotuję. Wiem, co będzie jej potrzebne. – rzekł, po czym obrócił się na pięcie i skierował do drzwi prowadzących do holu.
***
Tymczasem dziewczyna wciąż wielkimi oczami przyglądała się nieznajomemu. Wysłuchała jego słów i ani drgnęła. Były to jednak takie wyrywki, że najwidoczniej niewiele z tego zrozumiała. Za to utkwiło jej w głowie słowo: „...czy mam siłą usunąć...”.
-- AAAAaaaaAAAA!!!! – wydarła się na całe gardło, zwracając tym uwagę nie tylko lokaja w środku, ale również strażników miejskich, którzy wciąż stali przy wejściu do dworku. Widać ich było z daleka, jak jeden z nich rusza spod bramy w kierunku dworku. Sama dziewczyna odwróciła sie i zaczeła biec do środka. – POMOCY! ZNOWU ONIIIIII!!!!! AAAAAaaaaAAAAaa! – krzyczała w panice.
/offtop: @IHS – podaj dokładnie, czemu się przyglądasz.
@IHS @Heinz-Werner-Grüner Odpisik do 25 do końca dnia -
Haczyk połknięty. Stary poczuł się połechtany słowami Phoebusa i jadł mu z ręki, bazgrając w notesiku plan dworku. Gdy zaznaczył sypialnię Arlety, Glyver już wiedział, że to będzie udany dzień. 'Miszon ekomplisz, kurwa' - pomyślał.
Alfred opowiadał jeszcze coś o wydarzeniach tego dnia, ale on był już myślami zupełnie gdzie indziej. W trakcie rozmyślań o nadchodzących przyjemnościach słyszał tylko pojedyncze słowa lokaja 'Alinka...', 'puszczalska dziwka...'
'Ta Allinka, Allinka, Allinka maja, dwa tysiące godzinka Allinka twaja' zanucił w głowie Phoebus i pomyślał, że musi przy najbliższej sposobności poznać bliżej tą dziewczynę i sprawdzić, czy naprawdę jest taka donośna przy bliższym poznaniu, jak twierdzi Alfred...
Potem staruch jeszcze coś mówił, gestykulował, rozrzewniał się i emanował żałosnym patosem, do tego stopnia, że Phoebusa zaczęło już irytować to zupełnie gówno-go-obchodzące gadulstwo. Podszedł więc do Alfreda i z wyrazem uznania na twarzy poklepał go po plecach. Potem zamierzał kulturalnie powiedzieć służącemu, że jego opowieści naprawdę chwytają za serce, ale żeby już spierdalał. Na szczęście jednak, w tym właśnie momencie rozległ się kobiecy krzyk. Techno-Dżak przejął się tym odgłosem i sobie poszedł. Phoebus powiedział mu jeszcze na odchodne, że bardzo ceni kombatantów i nie dziwi się, że 'Pani Burmistrz mówi o nim tak pochlebnie' po czym odprowadził lokaja wzrokiem.
Gdy Alfred zniknął za drzwiami, Glyver rzucił okiem na plan dworku. Sypialnia Pani Arlety, pierwsze piętro. Poszedł prosto tam. Wszedł do jej pokoju i zobaczył typowo dziewczęcą przestrzeń. Tapeta w drobne jasnoróżowe kwiaty, białe meble, szerokie łóżko z dużą ilością poduszek.
Podszedł do tego łóżka. Przeciągnął dłonią po miękkiej pościeli. Wziął głęboki wdech. Chciał Ją poczuć - Jej pozostałości, Jej ślad. Wciągnął powietrze przez zęby, niespiesznie, sycząc przy tym doniosłe. Rozsmakował się, miało wyraźny słodko-mleczny posmak. Położył się na łóżku, twarzą do poduszek i zaciągnął się po raz wtóry. Teraz poczuł Ją wyraźnie. Zapach Jej skóry i zapach Jej włosów. Zapach snu. Zapach nagości. Zapach wszystkich wydzielin Jej ciała. Jej zapach. Odwrócił się na plecy, odchylił głowę do tyłu, a jego ręka powędrowała w kierunku rozporka...
Po pięciu minutach wyszedł z pokoju Arlety. Miał ze sobą małą pamiątkę, czarną pończochę, którą znalazł w komodzie z bielizną. Wepchnął ją do kieszeni i był pewny, że będzie wracał do wspomnień z tego pokoju...
Wrócił do salonu. Należało zając się sprawą. Phoebus przeszukał pomieszczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek pozostałości po napastnikach. Przyjrzał się śladom błota i odciskom butów pozostawionym na podłodze i meblach, które zresztą również dokładnie obejrzał, przeszukując wszelkie szuflady i szafki. Potem wrócił do holu. Staruch mówił, że to właśnie tu zobaczył dzikusów ganiających gospodynię dworku. Przykucnął i zaczął rozglądać się za czymkolwiek, co mogłoby wydać się interesujące. Jedno było pewne - sądząc po rozgardiaszu, gdy stary odwalił kitę, a Alinka była chuj wie gdzie, musiało tu być naprawdę wesoło.
-
@IHS
Phoebus skierował swoje kroki do sypialni Arlety. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście sypialnia sprawiała wrażenie romantycznego, dziewczęcego wnętrza. Panował w niej nieład, który jednak nie burzył ogólnego wrażenia porządku. Mężczyzna usiadł na brzegu łóżka, przeciągnął ręką po pościeli. Była wzburzona, ktoś najwidoczniej pod nią spał, odsunął ją pośpiesznie skopując nogami. Glyver położył się na łóżku. Kołdra i poduszki wciąż miały na sobie zapach młodej kobiety i jej środków higieny. Lecz nie był to smak dziewiczy. Gdzieś ledwie wyczuwalny był też jakiś męski polot... niejednorodny.
Phoebus nie skupiał się jednak na detalach w sypialni Arlety. Po przyjemnościach zszedł z powortem do salonu. W jej komodzie widział damskie suknie, dwie sztuki kroju Domu Mody Auterra. Do tego reszta dodatków i... na górnych półkach również różne pudła, do których jednak nie zaglądał.
Ślady kroków wiodły od wejścia głównego prosto do salonu. Później w rozbiegany sposób po salonie i dalej przez korytarz do jadalni i tam znów w nieładzie. Na koniec z powrotem do wyjścia. Gdy Phoebus przyjrzał się tym śladom, spostrzegł, że niektóre pozostawione były przez męskie buty typu traper rozmiaru około 43 o charakterystycznej podeszwie oraz męskich półbutów rozmiar około 42. Tych było jednak niewiele, praktycznie widoczne tylko w hollu. Pozostała większość śladów wyglądała jak odciski stóp bez obówia lub w szmacianych butach.
Przeszukując i przeglądając meble Phoebus spostrzegł dwie interesujące rzeczy.
Jedną z nich był wygląd tego, jak wybita była szybka w witrynce. Gdy przewalił niewielki mebel na plecy zauważył, że po środku szybki zieje dziura wybita w kształt okręgu. Kiedy natomiast przeglądał szuflady w pozostałych meblach, napotkał na kilka ciekawych kosztowności, takich jak złota papierośnica, kryształowe naczynia i srebrna ozdobna zastawa.
Offtop: @IHS takie rzeczy, jak opis pomieszczenia i to, co cię tam na miejscu spotka, to jest kwestia MG. Nie można tak przewinąć tego i samemu sobie opisać. Postarałam się tym razem tak to zrobić, żeby nie trzeba było korygować, ale miej to na przyszłość na uwadze
***
Tymczasem zanim Colonel zdążył zareagować w jakiś rozsądny sposób, z korytarza wyłonił się lokaj w podeszłym wieku. Pomimo starczego wyglądu odezwał się z żywą werwą.
-- Ty głupia kozo! – krzyknął na pokojówkę, łapiąc ją za ramię, by nie uciekała nigdzie dalej. Wzniósł rękę nad siebie, jakby chciał ją zdzielić w głowę. Nie zrobił tego jednak. – Co ty wyprawiasz, głupia? Nie widzisz, że ten pan do agent Jej Cesarskiej Mości?? – zapytał, choć przecież w żaden sposób nie byłaby w stanie tego po przybyszu poznać. – Przybył tu zbadać sprawę Pani Arlety!
Po tych słowach pokojówka zatkała sobie usta dłonią wyraźnie zaswtydzona swoim zachowaniem. Dygnęła Colonelowi i pisnęła z cicha.
-- Przepraszam. – powiedziała, po czym wyrwała się starcowi z uścisku i zniknęła gdzieś za drzwiami.
Staruszek zbliżył się bez strachu do Colonela i powiedział:
-- Przepraszamy Pana za te niedogodności. Pan Phoebus o wszystkim mi opowiedział. – rzekł, po czym zasalutował mężczyźnie. – Również służyłem Jego Królewskiej Mości Andrzejowi Fryderykowi. Więc jesteśmy kamratami. – powiedział, a zaraz chwycił się za plecy z jękiem. – Oj, nie te lata. Proszę niech Pan idzie za mną. - odchodząc machnął z daleka strażnikowi miejskiemu, by odszedł.
Pokierował Colonela na korytarz, gdzie własnie stał Phoebus (@IHS ) i przyglądał się śladom kroków pozostawionym na podłodze.
Offtop: @Heinz-Werner-Grüner – pominęłam cię, ponieważ nie odpisałeś.
@Heinz-Werner-Grüner @IHS – czas do 01.05.2021 do końca dnia. -
Phoebus przyglądał się śladom. 'Otworzyła komuś, a gdy zrozumiała, że jest w niebezpieczeństwie, uciekła do salonu, a stamtąd do jadalni, gdzie finalnie ją dopadli. Do kogo należą ślady traperów i półbutów? Co zrobiło tą dziurę w witrynie? To nie był napad rabunkowy, nie zabrali kosztowności. Musiało chodzić wyłącznie o dziewczynę.' - analizował w myślach. Sporo pytań kołatało mu się w głowie i irytowało go, że nie zna na nie odpowiedzi.
W tym momencie weszli Alfred z Colonelem. Phoebus westchnął, aż do tego momentu miał bowiem cichą nadzieję, że jego 'kolegę' diabli wzięli i nie będzie musiał dalej patrzeć na jego tępy ryj. Skoro jednak tak się nie stało i troglodyta powrócił, Glyver uznał, że skorzysta z jego 'doświadczenia'.
-- Dobrze, że jesteś...partnerze... Skoro przyszedłeś, mógłbyś spojrzeć na tą przewróconą witrynkę? Nie wiesz co mogło zrobić taką dziurę? Rozejrzyj się zresztą, jest sporo śladów, może trafisz na coś ciekawego - powiedział Phoebus do Chwasta, po czym zwrócił się do Alfreda:
-- Nie wiesz do kogo mogą należeć te odciski? - Glyver wskazał na ślady półbutów i traperów - Czy Pani Burmistrz miała jakiegoś bol... To znaczy, czy była w związku? Miała kogoś?
-- Zawołaj też proszę tę całą Alinkę. Chcę z nią zamienić kilka słów... na osobności.... - Phoebus uśmiechnął wymawiając ostatnie słowa, nie wiadomo, czy do lokaja, czy bardziej do siebie...
-
@IHS
Colonel podszedł do witrynki typowym dla siebie twardym krokiem. Przykucnął przy niej i przyjrzał się śladowi. Nie było po nim widać ani odrobiny zażenowania tym, że został złapany przez pokojówkę. Raczej cieszył się z obrotu spraw, a tak naprawdę to myślał sobie: „Mam wyjebane”.
-- To nie była strzelba, bo szyba by sie rozbiła do cna. – stwierdził fachowo. – Ani nie karabin. Inaczej byłby więcej niż jeden ślad. To pistolet. Jakiś kolt albo coś. Ale zaraz się przekonamy... – powiedział, po czym przeszedł po witrynce swoimi buciorami tak, że szyba popekała do reszty, a sam mebel zatrzeszczał. Podeszedł do ściany, gdzie również widac było pewne wgłębienie. A potem przykucnął przy podłodze. – Jest i zguba. – powiedział, podnosząc nabój do góry. Był wyjątkowy w swoim rodzaju, pozłacany z napisem w języku teutońskim: „Żegnaj, przyjacielu”. Colonel podszedł do Phoebusa i pokazał mu znalezisko, trzymając je między palcem wskazującym a kciukiem. – To jest z jakiejś gejowskiej broni kolekcjonerskiej. Takiego małego pistolecika, jak mają niektórzy. – powiedział, przykładając dłoń w miejsce poniżej pasa, gdzie ukrywały się jego klejnoty, wyciągając palec wskazujący i kciuk, poruszył biodrami do przodu robiąc odgłos: „Pow!”.
Alfred tymczasem zająknął się. Widać było, że nie był skłonny przekazywać plotki na temat swojej Pani. Podrapał się po głowie i zaczął wymijająco:
-- Pani to atrakcyjna kobieta. Wiadomo, że kręciło się wokół niej różnych takich kilku. Ale wie Pan, ani ja ani Alinka nie wtrącamy się w sprawy Pani Arlety.
Wkrótce w drzwiach stanęła Alina, którą Alfred wcześniej zawołał. Była wyraźnie przestraszona i co chwilę spoglądała na Colonela.
-- W czym mogę pomóc?
Colonel natomiast złapał Phoebusa za ramię i odciągnął na chwilę na bok. Potem zaczął szeptać mu na ucho tak głośno, że wszyscy wokół i tak słyszeli. Jego oddech nie należał do przyjemnych zapachów.
-- Słuchaj, nie myśl sobie, że będziesz tu wszystko robił sam. Idę z wami na przesłuchanie. Jasne?
Offtop: Jeśli chcesz, żeby Alfred powiedział coś więcej, to musisz go jakoś przekonać. Podobnie, jeśli chcesz pozbyć się Colonela. Odpis do 14.05. do końca dnia.