Dworek Wittelsbach
-
Służba nawet nie czekała na rozkaz. Lokaj słysząc rozmowę ruszył do kuchni.
Gdy Vanderlei wspomniał o porwaniu, Natalia uśmiechnęła się zza filiżanki kawy filuternie, rzucając spojrzeniem wyzwanie. Uznała to oczywiście za droczenie się. Gdy jednak zamilkł, przemknęło jej przez głowę, że być może jednak nie żartuje.
-- Ależ oczywiście. – zażartowała, spoglądając na zegarek . – Tylko przed czy po jedzeniu? Nie chcę się spóźnić! – dodała.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
-- To zależy, na co masz większy apetyt - na obiad czy przygodę. Na pewno jednak po drugim śniadaniu! - to mówiąc Vanderlei wymownie spojrzał w stronę kuchni, gdzie zniknął służący.
-
Natalia uśmiechnęła się pod nosem. Nie powiedziała jednak na głos, na co tak naprawdę miała największą ochotę i o czym pomyślała.
Niebawem okrągły stolik pod oknem został nakryty gustowną zastawą i służba wniosła posiłki. Była to sałatka z wędzonym łososiem i orzeszkami, roladki z ciasta francuskiego oraz lekkie kanapeczki z różnymi pastami.
Natalia zaprowadziła swojego gościa do stołu, gdzie mogli jeszcze porozmawiać przy posiłku.-- Miło mi, że udało ci się koniec końców zawitać w moim dworku. – zaczęła, zbierając się do tego, by jednak przeprowadzić rozmowę na inne tory. – Szkoda, że … - zaczęła, ale wycofała się z tego jednak. – Mam nadzieję, że… - zaczęła znów, ale ponownie nie dokończyła. Zagryzła kanapkę, żeby ukryć skrępowanie. – Gdyby… - powiedziała, opuściła wzrok i kaszlnęła lekko. – Przepraszam. Ciężko myśli mi się przed dwunastą. – wykręciła się. – Jak smakują kanapeczki?
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
Jedzenie, które mu zaserwowano było wyśmienite - smaczne, lekkie, proste, a jednocześnie na swój sposób wykwintne. Natalia musiała zatrudniać doskonałego kucharza - zasłużył na oklaski.
Gdy nasycił głód, wypił jeszcze filiżankę dobrej, mocnej, czarnej kawy, która sprawiła, że krew w jego żyłach zaczęła płynąć szybciej, a jego myśli, dotąd lekko senne, stały się bardzo ostre i poukładane.
Natalia próbowała go zagadywać w trakcie jedzenia, ale wyglądało na to, że sama nie wiedziała, co chce powiedzieć, więc koniec końców wychodziły z tego mało znaczące frazesy i wyświechtane banały.
Gdy skończył kawę, wstał i wyciągnął rękę do Natalii, jakby właśnie prosił ją do tańca.
-- To jak, Moja Pani, da się Pani porwać złemu sarmackiemu rozbójnikowi i popędzić z nim wprost ku nieznanemu? Tylko ubierz się ciepło bo pogoda na dworze nie rozpieszcza!
-
Natalia podała rękę Vanderleiowi i nie ukrywała podekscytowania. Ciekawa była, gdzie zamierza ją zabrać, dlatego postanowiła porzucić swoje zajęcia na ten dzień. Gdy wyszli na korytarz, niemal w podskokach poszła na chwilę w górę schodami do garderoby. Tam wyciągnęła z szafy swój strój narciarski, który łączył ze sobą gustownie oryginalny styl z wygodą, a jednocześnie zapewniał w połączeniu z rękawiczkami i płaskimi kozaczkami dobrą izolację cieplną. W tym stroju gotowa była na wszystko!
Dla pewności zarzuciła jeszcze na siebie okalające klatkę piersiową brązowe futerko z elpingów, gdyby miało się zrobić chłodniej. Do tego futrzana czapka, karta kredytowa i dowód osobisty do kieszeni, smart watch na rękę i była gotowa do drogi. Nie zamierzała zabierać ze sobą telefonu. Po co odbierać telefony na takiej wycieczce, ewentualnie mogła otrzymywać wiadomości tekstowe, które z powodzeniem przychodziły na zegarek.
Powróciła do schodów i z góry z szerokim uśmiechu zaprezentowała się towarzyszowi.
-- Co myślisz? – zapytała, rozkładając ręce szeroko. – Nie powiedziałeś jeszcze, dokąd nas zabierasz, więc nie szłam w przesadną elegancję. – ciągnęła, schodząc w dół. – Zresztą nie posądzam cię o przesadne ą i ę. – dokończyła, stając naprzeciw niemu i patrząc z dołu w jego oczy. Uśmiechała się szeroko. Miałaby nawet ochotę rzucić mu ręce na ramiona. Nie zrobiła tego jednak, nie odważyła się na przesadne spoufalanie.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
-- Wyglądasz jak prawdziwa królowa śniegu! - Vanderlei był zauroczony strojem Natalii, który wprawdzie odbiegał od klasycznych kanonów elegancji, ale taki modowy eklektyzm w jej wykonaniu bardzo przypadł mu do gustu.
Poczekał aż Teutonka zejdzie ze schodów, po czym pewnym ruchem wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę drzwi wyjściowych.
-- Chyba nie sądzisz, że powiem ci, gdzie cię zabieram, prawda? Pamiętaj, że to porwanie, a porywacz przecież nie odsłania kart przez swoim łupem! Na początku chciałem cię nawet związać, ale ostatecznie, musiałem się przyznać sam przed sobą, że jestem zbyt spętany Twoim urokiem, żeby cię niewolić w tak prostacki sposób! Ale jednak to dalej porwanie, a to zobowiązuje do dyskrecji! - puścił do Natalii oko.
Wyszli na zewnątrz. Poprowadził ją do samochodu, otworzył drzwi pasażera i ręką dał znak, że zaprasza do środka. Gdy wsiadła, sam zajął miejsce za kierownicą.
-- To ruszamy! - spojrzał na Natalię i odpalił silnik, który zamruczał jak zbudzony ze snu tygrys.
-- Będzie Ci przeszkadzało jeśli włączę muzykę? - spytał, po czym nie czekając na odpowiedź nacisnął 'play' na samochodowym odtwarzaczu audio. Z głośników zabrzmiał klasyczny utwór.
Vanderlei ruszył z piskiem opon i mknął zaśnieżoną drogą prowadzącą przez sam środek niczego. Zapewne znacznie przekraczajał ograniczenia prędkości, bo na niektórych zakrętach tylna oś wpadała w lekki poślizg i na ułamki sekund samochód stawał.sie bezwładny, ale bardziej go to bawiło niż skłaniało do większej ostrożności. Miał nadzieję, że Natalia się nie boi, ale tak długo, jak nie protestowała, nie miał zamiaru zwalniać ani dopytywać. Grająca muzyka, wszechobecna przesuwająca się za oknem biel i pęd powietrza wprawiały go w rodzaj transu, a fakt, że w każdym momencie coś mogło się stać, że igra z niebezpieczenstwem, tylko dodatkowo go pobudzał.
Po kilkudziesięciu minutach dynamicznej jazdy dotarli na miejsce. Postawił samochód na skraju lasu.
-- Musimy teraz przejść kawałek piechotą. - zwrócił się do swojej towarzyszki.
-
-- Nowatorski z ciebie porywacz. Odchodzisz od utartych schematów. – skomentowała rozbawiona jego komplementami. Zwykle nie była aż tak podatna na pochlebstwa, ale w tym przypadku nawet ją rozbawiły. Wydawały się szczere i brzmiały niebanalnie. – Jeśli nie chcesz powiedzieć, to domyślę się sama. Nie wiem, czy wiesz, ale czasami umiem czytać w myślach. – powiedziała, puszczając do niego oczko.
Bezgranicznie oczarowana dzisiejszym zachowaniem swojego towarzysza, dała poprowadzić się na zewnątrz do auta. Prezentowało się bajecznie. Przed wejściem do środka, potarła ręką fragment maski, jakby to miało dać jej jakieś dodatkowe wrażenia. Potem usiadła wygodnie w skórzanym fotelu pasażera i ze świecącymi oczami oglądała wnętrze.
-- Wygląda doskonale. Jak marzenie. – powiedziała, przyglądając się detalom deski rozdzielczej. – A ten ryk! Melodia dla ucha. – dodała, doceniając brzmienie silnika. Lubiła te niskie tony szybkich, mocnych aut. Gdyby tylko takim samochodem mogła jeździć na wyścigach, a nie jakimś Gaz A od Andrzeja…
A jeździło jeszcze lepiej. Ileż dałaby za to, by móc zasiąść za kierownicą i samemu sprawdzić przyczepność do drogi na zakrętach. Vanderlei jeździł wprawnie, odrobinę zbyt brawurowo, ale dawał wspaniałe wrażenia jazdy, gdy pęd wciskał ich w fotele. Muzyka robiła klimat. Natalia wyglądała za okna uśmiechnięta i czasem posyłała krótkie spojrzenie kierowcy, rozkoszując się chwilą.
Zatrzymali się.
-- Dobrze. – odpowiedziała mu. – Wysiadajmy, ale! – zastrzegła przed wyjściem. – W drodze powrotnej pozwolisz mi poprowadzić, dobrze? – zaproponowała, po czym wysiadła. Zamknęła drzwi auta, pochuchała w rękawiczki, potarła ramiona i już była gotowa do drogi. – Daleko to będzie? – zapytała, dreptając nóżkami w miejscu.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
-- Niedaleko. Chodźmy. - powiedział krótko Vanderlei i spojrzał na Natalię, po czym wyciągnął do niej rękę i uśmiechał się, gdy ona w mig odczytała jego intencje i w odpowiedzi podała mu swoją dłoń.
Ruszyli w głąb lasu niewielką ścieżką wijącą się wśród wysokich, przyprószonych białym puchem drzew. Krystalicznie czyste, mroźne, powietrze zapewniało doskonały widok na przyrodę pogrążona w zimowym śnie. Śnieg trzeszczał pod ich butami, a zruszone gałązki rozsypywały dookoła mieniący się srebrzysty pył - zimny i orzeźwiający.
Po kilku minutach wyszli na sporą polanę. Vanderlei odetchnął z ulgą, ciesząc się, że dobrze zapamiętał otrzymane instrukcje i trafił w umówione miejsce. Co więcej, już z tej odległości doskonale widział, że 'Podróżnik' kolejny raz sprawił się doskonale.
Na środku polany stały duże drewniane sanie, niezwykle ozdobne, mające kształt złotego lwa. Zaprzęgnięto do nich trzy niewielkie, ale niezwykle krępe loardyjskie konie stepowe, a każdy z nich miał założoną uprząż zdobioną drogimi kamieniami, wstążkami i pawimi piórami. Powoził nimi pachołek siedzący w zagłębieniu znajdującym się w szyi lwa. Ubrany był w złotą liberię, na którą narzucony miał płaszcz z ciemno-zielonego aksamitu, spięty pod szyją złotymi sprzączkami. Na prawej piersi płaszcza dało się zobaczyć wyszywanego zielonego lwa teutońskiego trzymającego w łapach węża, herb Vanderleia.
Widząc idącą parę, woźnica zeskoczył na ziemię jak oparzony i stanął na baczność, kłaniając się im nisko. Vanderlei i Natalia podeszli do sań. W środku wyłożone były futrami dzikich zwierząt oraz fikuśnie haftowanymi narzutami przedstawiającymi sceny z historii Teutonii. Na siedzisku leżał duży, skórzany bukłak z grzanym winem, a obok niego dwa kubki.
Prefekt podał rękę swojej towarzyszce i pomógł jej wejść do środka, po czym sam wskoczył za nią i otulił Natalię jedną z narzut, podszytą sobolim futrem, przedstawiającą scenę z bitwy o Argon Cux. Gdy miał pewność, że jego partnerka nie zmarznie, wziął bukłak i nalał im po pełnym kubku aromatycznego grzańca.
-- Po spacerze trzeba się rozgrzać! Za nas! - wzniósł toast patrząc na Teutonkę.
Potem sam siadł obok niej, okrył się skórą niedźwiedzia i krzyknął na woźnicę:
-- Pal z bata!
Pachołek, który ponownie siedział już w lwiej szyi, zakręcił batem i wystrzelił, a konie zerwały się z miejsca do biegu. Zimne powietrze pędem uderzyło o ich twarze, więc zaniemówili i słychać było tylko świst zmarzłego śniegu pod płozami, parskanie koni, tętent i krzyk woźnicy. Sanie gnały jak wicher. Śnieg migotał, jakby ktoś sypał nań iskry, a stada wron przelatywały przed saniami wśród bezlistnych drzew, kracząc ile sił w ich ptasich płucach.
-- Dobrze Ci? Nie marzniesz? - Vanderlei pochylił się nad Natalią, obejmując ją ręką.
-
Czy to możliwe nasycić wzrok widokiem lasu skąpanego w śnieżnym puchu? Gałęzie drzew bujające nisko od ciężaru śniegu, refleksy światła odbijające się w wszędobylskiej bieli i kłębiące się przy leśnej ścieżce zaspy odwiecznie łaknęły podziwu i niezmiennie go też otrzymywały. To wszystko nie mogło jednak równać się z tym, co chwilę później ujrzeli na leśnej polanie. Misternie wykonane sanie w kształcie złotego lwa zapierały dech w piersiach. Choć zwykle Natalię trudno było czymkolwiek zaskoczyć, w tym momencie oniemiała z zachwytu. Gustowne i unikatowe zdobienia wykonane z kamieni szlachetnych, wstążek i pawich piór tworzyły kompozycję, od której trudno było oderwać wzrok.
Kiedy Vanderlei wyciągnął do niej rękę, a potem otulił narzutą, zorientowała się, jak ulega emocjom i wrażeniom. Wzięła kubek z czerwonym trunkiem, napiła się, a na jej policzkach pojawiły się czerwone rumieńce. Zakręciło jej się w głowie, a na ustach pojawił się płochliwy uśmiech, którym starała się zamaskować zawstydzenie. Już od bardzo dawna nie zdarzyło jej się, by ktokolwiek wywołał u niej to pokrętne uczucie. Przez ostatnie lata nauczyła się trzymać chłodny dystans w każdej sytuacji, dzięki czemu budowała wizerunek silnej, a czasami nawet władczej kobiety. Tymczasem Vanderlei miał czelność w zuchwały sposób przebić się przez jej pancerz i dobierając jej stery.
Wtuliła się w niego wygodnie, obejmując go w pasie. Było jej tak dobrze, że wychylała spod narzutki tylko czubek noska. Aż trudno jej było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę i obawiała się, czy za chwilę nie obudzi się ze snu.
-- Jest wprost doskonale. – odpowiedziała mu, nie chcąc nawet kryć zachwytu w głosie. – Zadałeś sobie tyle trudu z przygotowaniem tego kuligu. Jestem pod wielkim wrażeniem. Dziękuję. - dodała, odsuwając się, by móc na niego spojrzeć.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
Sanie gnały niesione przez niezmordowane loardyjskie konie. Wtem zapadł mrok. Wypadli z rzadkiego i rozświetlonego lasu w ciemny bór - niewzruszony, głuchy, sędziwy i cichy. Drzewa migotając w oczach, zdawały się uciekać gdzieś w tył za nich, a oni lecieli coraz prędzej i prędzej, jak gdyby zaraz mieli wzlecieć w powietrze. Para wtuliła się w siebie, jednocześnie przechylając się lekko w tył i zamykając oczy, by całkowicie oddać się pędowi. Vanderlei czuł, że obejmują go ręce Natalii. Było mu dobrze. Nachylił się do niej i poczuł na swoich wargach jej gorące wargi. Nie protestowała. Nie otwierali oczu, jakby byli pogrążeni we śnie, z którego żadne nie chciało się obudzić. I lecieli, lecieli razem w dal. Byli szczęśliwi.
Senną atmosferę przerwało nagle uderzenie światła. Wypadli z boru na szeroką drogę biegnaca wzdluż wybrzeża. Popołudniowe, późne slońce oświetlało im twarze, a oni gnali mając jednej strony biały bezkres oszniezonych pół, z drugiej szarogranatowy bezkres oceanu.
Vanderlei otworzył oczy i uśmiechnał się do Natalii. Sięgnął po bukłak i dolał jej wina.
-- Niedługo powinniśmy dojechać na miejsce. - powiedział troche do swojej towarzyszki, a trochę do siebie.
Na horyzoncie zobaczyli zarys zabudowań. Cywilizacja z każdą minutą zbliżała się do nich i była coraz wyraźniejsza. Mężczyzna wiedział, że to małe nadmorskie miasteczko, ich cel podróży.
Jechali coraz wolniej. Ostatnie chwile kuligu spędzili patrząc na słońce powoli zniżające się ku tafli morza. Wreszcie sanie zatrzymały się na obrzeżach niewielkiej, urokliwej miejscowości.
Vanderlei wyjął z kieszeni czarna, aksamitną szarfę.
-- Obawiam się, że muszę teraz zasłonić Ci oczy - powiedział do Natalii i nie czekając na zgodę, delikatnie obwiązał wstążkę wokół jej głowy. Gdy skończył i miał pewność, że kobieta nic nie widzi, wziął ją za rękę.
--Zdaj się na mnie. Poprowadzę Cię. - powiedział i ruszyli w głąb miasteczka.
-
Lazurowa tafla oceanu, w której zachodzące słońce odbija się od fal w barwach pomarańczy, to coś, co każdemu pozostaje w pamięci, kto tylko miał okazję zawitać na auterrskie plaże.
Miasteczko, do którego zaprowadziły ich sanie, było Natalii znane. Miała w nim pewną ulubioną restaurację, w której czasem bywała. Tym bardziej więc ciekawiło ją, co zaplanował Vanderlei.
Pozwoliła więc związać sobie oczy i poprowadzić na oślep. Było w tym coś ekscytującego. Nie widziała właściwie nic. Jedyne, co czuła, to powiew wiatru na twarzy i ciepły uścisk ręki towarzysza. W uszach dźwięczały jej odgłosy żywego miasteczka, z których mogła jedynie domyślać się, dokąd dokładnie zmierzają.
Ogarniał ją pewien prymitywny strach związany z ciemnością i niepewnością. Odczuwała go jednak jak przyjemne, ekscytujące mrowienie. Wprawdzie ufała Vanderleiowi, bo nie spodziewałaby się po nim niczego złośliwego, a jednocześnie wiedziała, że jest dość szalony, by zrobić coś ryzykownego.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
Szli przez ciasne uliczki trzymając się za ręce, Vanderlei lekko z przodu, nadając im rytmu, Natalia za nim. Bardzo pilnował się żeby nie iść za szybko, po pierwsze, by jego towarzyszka czuła jego bliskość, po drugie, by nie musiała za nim dreptać. Oślepienie skazywało ją na całkowitą uległość wobec niego i nie chciał, żeby miała z tego powodu jakikolwiek dyskomfort.
Szli brukowaną, zaśnieżoną ulicą, mijając równie schludne co małomiasteczkowe domy z białego kamienia, niewyróżniające się i podobne jeden do drugiego jak rodzeństwo z jednego miotu. Zerkały na nich - blyszacymi od zapalonych już o tej porze świateł - ślepiami okien. Gdzieś w oddali, znad morza, wrzeszczały ostatnie nie utulone jeszcze do snu mewy lub rybitwy.
Miasteczko było niewielkie, więc już po kilku minutach doszli do miejsca przeznaczenia - ryneczku stanowiącego centralny punkt osady. Pośrodku niewielkiego placu stał typowo prowincjonalny, jednonawaowy kościół ze strzelistą dzwonnicą górującą nad sąsiednimi zabudowaniami.
Vanderlei był zadowolony. Kolejny już raz tego dnia wszystko był dokładnie tak, jak miało być. Choć miasteczko obsypane było grubą pierzyną śniegu, to przed nimi nie było go ani grama. Zamiast śniegu, cały plac zasłany był czerwonymi płatkami róż, tworzącymi pod ich stopami szkarłatny, pachnący dywan. Mężczyzna zaprowadził Natalię na środek rynku, gdzie kilkanaście metrów przed wejściem do kościoła stała lodowa rzeźba - dwa wyskakujące z wody delfiny, podświetlone miodowo-pomaranczową iluminacją:
Granatowy nadmorski mrok, szkarłatne róże, kolorowe światło tańczące w kryształowej bryle lodu i odbijające się od elewacji pobliskich budynków, wszystkie te elementy współtworzyły niecodzienną aurę, która przyciagneła uwagę sporej grupki gapiów, z zaciekawieniem czekających na dalsze poczynania głównych aktorów tego widowiska.
Vanderlei delikatnie ściągnął opaskę Natalii...
-
https://www.youtube.com/watch?v=lQPaINd8ok4&list=RDd3cvvtpP0l8&index=12
Gdy opaska spadła z oczu Natalii, rozejrzała się dookoła. Omiotła wzrokiem plac obsypany płatkami róż, kontrastującymi z bielonymi elewacjami urokliwych kamienic. Pukle kruczoczarnych włosów Natalii rozlały się na wokół jej twarzy, gdy lekki powiew wiatru zakręcił się nad kamiennymi płytami, wznosząc czerwone płatki do góry i tworząc z nich czarujący wir. Kilka z nich zaczepiło się o czarne fale roztańczonych włosów dziewczyny, które skręciły się od wilgotnej, solnej bryzy i przebytej na saniach trasy.
Potem dopiero spostrzegła rzeźbę lodową, ustawioną przed wejściem do kościoła. Uśmiechnęła się enigmatycznie. Opuściła powieki, utkwiła wzrok w płatkach róż, które roznosiły wokół nich kwiatowy zapach, spotęgowany niską temperaturą.
Po chwili odwróciła się przodem do swojego towarzysza. Spojrzała na niego swoimi pięknymi, błękitnymi oczami, lekko przechylając głowę na bok.
Uśmiechała się wciąż nieznacznie. Była olśniewająco piękna. Jej uroda nie wynikała jednak wyłącznie z regularnych rysów twarzy i aksamitnej cery. Oczu, w których można się było rozkochać ani ust, które pragnęło się całować. Spostrzegawczy obserwator, jakim z pewnością był Vanderlei, widział w jej źrenicach, diabelskie ogniki, zapraszające do gry, uwodzące, kuszące, ale ostrzegające i zdystansowane jednocześnie. Wielu mężczyzn pragnęło chwilowo obcować z dzikością jej prawdziwego ja, poddać się jej władczej i kobiecej naturze, zadowalając się krótką atencją z jej strony. Każdy o zdrowych zmysłach tak właśnie czynił, wiedząc, że daje ona każdemu tylko tyle uwagi, ile sama chce, a ktokolwiek pragnie z nią przebywać, pozostaje marionetką w jej rękach, więźniem jej sprytnej, tajemniczej istoty.
Vanderleia nie zadowalało jednak zdawanie się na jej kaprys. Ani nie zamierzał dawać jej wodzić się za nos. Chciał zawładnąć nią, rozkochać i cieszyć się zdobyczą. Brał wszystko albo nic. Nie zdawał się też na półśrodki. Oferował wszystko, czego mogłaby sobie tylko zamarzyć, gotowy nawet obsypać plac płatkami róż i przywołać delfiny w środku zimy.
-- Wiesz, że jesteś szalony? To miejsce ... jest jak z bajki. – zapytała, patrząc mu prosto w oczy i uśmiechając się kącikiem ust. To właśnie tak ją w nim pociągało. Brawura, zuchwalstwo i męskość. Oczekiwała po nim zawsze nieoczekiwanego. – Chyba stałam się tą ofiarą, a ty łowcą. – powiedziała, odnosząc się do ich rozmowy toczącej się jeszcze na jarmarku. Po tym czekała na to, co jeszcze zamierzał zrobić lub powiedzieć.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
Opaska opadła z oczu kobiety i leżała teraz niczym czarny wąż wijący się u ich stóp na karmazynowo-srebrnym dywanie ze śniegu i róż. Natalia patrzyła na to, co dla niej przygotował, z twarzą ubraną w enigmatyczny uśmiech. Lekki wiatr tańczył w jej włosach, unosząc pojedyncze kosmyki do góry i w dół. Nie okazywała emocji, a w każdym razie nie na tyle, by Vanderlei mógł się czuć bezpiecznie... Stała z zaróżowionymi od mrozu policzkami i patrzyła...tak po prostu, patrzyła w dal...
Sekundy ciągnęły się, jak gęsty miód oblepiający rzeczywistość. Cała sceneria dookoła nich była tak kiczowato-romantyczna, że aż mdła. Dwoje niemal nieruchomych ludzi, biały puch i płatki róż tańczące w powietrzu, lodowa rzeźba, kościół w tle. Widoczek jak z dziecięcej zabawki - szklanej kuli że sztucznym śniegiem.
-- To miejsce ... jest jak z bajki - usłyszał wreszcie z jej ust i drgnął wybudzony z tego idyllicznego letargu.
Popatrzył na Natalię. To była właśnie ta chwila. Ten moment. Godzina zero.
-- Natalio, miało być po niemiecku - wiem przecież, jak bardzo kochasz Austro-Węgry i jak chciałabyś cofnąć się w czasie by tam zamieszkać! - ale stwierdziłem, że nie będę ryzykował. W końcu na prywatne lekcje mamy przecież całe życie. - Vanderlei całkowicie odzyskał już rezon i uśmiechał się zawadiacko puszczając oko do swojej towarzyszki.
-- Próbowałem o Tobie zapomnieć, znienawidzić Cię, zawalczyć z uczuciem. Wszystko na nic. Nie chcę już dłużej spierać się ze swoim wewnętrznym głosem. Wiesz, że zdradziłem Teutonię, ale choć zostałem przez nią wyklęty, przeżyłem to bez problemu. Nie przeżył bym jednak, gdybym zdradził teraz samego siebie i nie wyznał Ci swoich uczuć.
Mówiąc to, Vanderlei wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza małe pudełeczko z ciemnego aksamitu. Przyklęknął przed kobietą, nie spuszczając z niej wzroku. Otworzył pudełeczko a jej oczom ukazał się połyskujący pierścionek z różowego złota, wysadzany białymi i błękitnymi diamentami, po środku których pysznił się okazały brylant.
-- Natalio, niechże Twoja wola decyduje o moim losie. Ofiaruje Ci rękę, serce i duszę. Proszę Cię, byś spędziła życie przy moim boku, byś była moim drugim ja, moim najlepszym towarzyszem na ziemi. Wyjdziesz za mnie?
-
https://www.youtube.com/watch?v=s6TtwR2Dbjg
Natalia słuchała uważnie słów Vanderleia, patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechała się szeroko, a w źrenicach jej kryształowych oczu tańczyły ogniki. Głos goszczący głęboko w jej podświadomości kazał jej do ostatniej chwili nie dopuszczać do siebie tych próżnych myśli, że to wszystko rzeczywiście prowadzi tylko do jednego. A kiedy ujrzała aksamitne pudełko, jej serce załomotało tak samo jak dzwon kościoła wysoko na wieży nad nimi. A gdy przyklęknął, położyła jedną rękę na dekolcie nieco poniżej szyi, a drugą na policzku. Pierścionek zabłysł, ogniskując w zimowym, zachodzącym słońcu. Był tak olśniewająco doskonały, że dziewczyna westchnęła oszołomiona. Kolory Teutonii, różowe złoto i kompozycja brylantów, która każdą kobietę przyprawiłaby o zawrót głowy. Nie mogłaby wyobrazić sobie nic piękniejszego.
To, co Vanderlei powiedział na swój temat, było prawdą. Natalia znała jego reputację w ojczyźnie i ubolewała nad nią, podobnie jak zapewne on sam. Wiedziała jednak, że wynika ona z niefortunnego splotu wydarzeń, który niełatwo wyjaśnić. Większość mieszkańców uznawała go za zdrajcę zgodnie z tym, co było przedstawiane opinii publicznej. Sprawiało to, że nieprędko będzie mógł ją naprawić, jeśli w ogóle chciałby do tego dążyć. Na nią, jako jego żonę, z pewnością będzie to również oddziaływało. Nie miało to dla niej jednak najmniejszego znaczenia.
Zdjęła rękawiczki niedbale, po czym rzuciła je na ziemię. Wyciągnęła zgrabnie pierścionek z pudełeczka i napawając oczy jego blaskiem, włożyła sobie na serdeczny palec prawej ręki. Przyjrzała mu się szczęśliwa jak nigdy dotąd. Potem szybko przyklękła razem z nim. Położyła swoje ciepłe dłonie na jego chłodnych policzkach i złożyła mu na ustach gorący pocałunek, który trwał i trwał, jakby czas zatrzymał się w miejscu…
Po dłuższej chwili popatrzyła mu w oczy, w których krążyło kilka łez wzruszenia.
-- Oczywiście, że wyjdę za ciebie! – powiedziała, lekko załamującym się głosem. Przybliżyła usta do jego ucha i wyszeptała mu coś jeszcze, co usłyszeć mógł tylko on i nikt więcej.
-
@natalia-helena-von-lichtenstein
Delikatnie wziął ją za rękę i dał znak żeby wstała. Sam również wstał. Nie puszczając jej ani na chwilę, ruszył w stronę kościoła. Szli lekko, niemal tanecznie, płynąc przez przez obsypany różami plac, otuleni wczesną zimową nocą, wśród błyskotek śniegu spadających na ich ramiona, głowy i twarze.
Nie mieli odpowiednich strojów, ale też nie miało to dla nich żadnego znaczenia. Świątynia przed nimi była ciemna, wyludniona, wyglądała na zamkniętą, a mimo to właśnie tam Vanderlei prowadził swoją wybrankę.
Chwilę przed wejściem do kościoła spojrzał na Natalię:
-- Jesteś gotowa? - popatrzył na Teutonkę, uśmiechając się ciepło.
Potem nacisnął na ciężką, kutą z żelaza klamkę. Drzwi zaskrzypiały i otworzyły się. Jednak nie było zamknięte, w środku panował za to zupełny mrok. Przekroczyli próg zatapiając się w tą ciemności. Z zewnątrz wyglądało to, jakby nagle ta uśpiona w zimowym letargu świątynia ich pożarła; jakby zniknęli, składając swoje istnienia w ofierze by udobruchać jakieś okrutne, starożytne bóstwo.
Przez kilka sekund panowała grobowa cisza. Potem w całej świątyni rozbłysły światła...