Panie Gubernatorze,
wnoszę o nadanie mi obywatelstwa Konfederacji Sclavińskiej. Oświadczam, że chciałbym aktywnie działać w tym kraju i przyczyniać się do jego rozwoju - zarówno w łonie Unii Państw Niepodległych jak i całego mikroświata.
Panie Gubernatorze,
wnoszę o nadanie mi obywatelstwa Konfederacji Sclavińskiej. Oświadczam, że chciałbym aktywnie działać w tym kraju i przyczyniać się do jego rozwoju - zarówno w łonie Unii Państw Niepodległych jak i całego mikroświata.
Drodzy,
tak się składa, że jestem Prezesem Federacji Piłkarskiej Królestwa Teutonii. Jak może wiecie, albo i nie wiecie, drużyny reprezentujące nasz Kraj grają obecnie w Sarmackiej Lidze Piłkarskiej oraz Lidze Królewskiej. Dodatkowo nasza reprezentacja rywalizuje w rozgrywkach Ligi Mikroswiatowej.
W tym wątku będę informował o ważnych wydarzeniach z życia teutonskiej piłki nożnej.
@natalia-helena-von-lichtenstein
Szli przez ciasne uliczki trzymając się za ręce, Vanderlei lekko z przodu, nadając im rytmu, Natalia za nim. Bardzo pilnował się żeby nie iść za szybko, po pierwsze, by jego towarzyszka czuła jego bliskość, po drugie, by nie musiała za nim dreptać. Oślepienie skazywało ją na całkowitą uległość wobec niego i nie chciał, żeby miała z tego powodu jakikolwiek dyskomfort.
Szli brukowaną, zaśnieżoną ulicą, mijając równie schludne co małomiasteczkowe domy z białego kamienia, niewyróżniające się i podobne jeden do drugiego jak rodzeństwo z jednego miotu. Zerkały na nich - blyszacymi od zapalonych już o tej porze świateł - ślepiami okien. Gdzieś w oddali, znad morza, wrzeszczały ostatnie nie utulone jeszcze do snu mewy lub rybitwy.
Miasteczko było niewielkie, więc już po kilku minutach doszli do miejsca przeznaczenia - ryneczku stanowiącego centralny punkt osady. Pośrodku niewielkiego placu stał typowo prowincjonalny, jednonawaowy kościół ze strzelistą dzwonnicą górującą nad sąsiednimi zabudowaniami.
Vanderlei był zadowolony. Kolejny już raz tego dnia wszystko był dokładnie tak, jak miało być. Choć miasteczko obsypane było grubą pierzyną śniegu, to przed nimi nie było go ani grama. Zamiast śniegu, cały plac zasłany był czerwonymi płatkami róż, tworzącymi pod ich stopami szkarłatny, pachnący dywan. Mężczyzna zaprowadził Natalię na środek rynku, gdzie kilkanaście metrów przed wejściem do kościoła stała lodowa rzeźba - dwa wyskakujące z wody delfiny, podświetlone miodowo-pomaranczową iluminacją:
Granatowy nadmorski mrok, szkarłatne róże, kolorowe światło tańczące w kryształowej bryle lodu i odbijające się od elewacji pobliskich budynków, wszystkie te elementy współtworzyły niecodzienną aurę, która przyciagneła uwagę sporej grupki gapiów, z zaciekawieniem czekających na dalsze poczynania głównych aktorów tego widowiska.
Vanderlei delikatnie ściągnął opaskę Natalii...
Wśród tłumu stoi postać ubrana w szarą pelerynę. Przysłuchuje się, kręci głową, wreszcie wychodzi przed szereg. Wtedy dopiero widać cóż to za przedziwny człek. Spód długiego, aż do samej ziemi, płaszcza nie widać mu nóg, a gdy idzie, tkanina wije się za nim pokaźnym trenem. Połowa jego twarzy jest niebiańsko piękna, a połowa piekielnie szpetna i wykrzywiona w paskudnym grymasie. Prawą dłoń ma jasną, smukłą i gładką, jak u kobiety, lewą zaś czarną, niby spaloną, wielką, przywodzącą na myśl zwierzęcą łapę, ale przy tym pokrzywioną i zakończoną połamanymi pazurami. Mówi głosami. Jednym śpiewnym, melodyjnym, miłym dla ucha, drugim charczącym, raz podobnym do gardłowego ryku, raz przechodzącym w wilczy skowyt.
ZDRAJCA
*Nie przepędzisz tak upiora,
Nędznym słowem, prostym gusłem,
To nielicha, harda zmora,
Nie płoszy sie taniem odpustem.
Ledwie taki kto nie poznał,
Podłej myśli złej rozkoszy,
z plugastwa nie zaplótl stryczka,
Aniołek, poczciwa duszyczka
Wypłoszy zmorę tej nocy!*
Osobiście mam podobne zdanie do kiedyś Arcyksiążę Wojciech. Wg mnie cesarstwo to pewien symbol, idealna wizja, sacrum. Obawiam się sytuacji, w której zmiana nazwy tylko dla samej zmiany, będzie miała groteskowy skutek. Uważam, że Teutonia jest dostatecznie wielka by nie musieć się dowartościowywać przemianowaniem na cesarstwo. Pozostałbym przy Królestwie.
Poranny lot z Poddębic do Auterry liniowym RCAirbusem przebiegł spokojnie. Żadnych turbulencji, chcących się spoufalać podróżnych ani nachalnych stewardes. Nie-niepokojony przez nikogo mógł więc trochę odpocząć, a trochę poszerzyć horyzonty, czytając o nowy o technikach tortur w toku śledztwa.
Dochodziła 10 rano, gdy samolot przyziemił na płycie lotniska im. Piotra Artura, po czym dostojnie zakołował do miejsca postoju i ospale zatrzymał się. Vanderlei miał ze sobą jedynie mały bagaż podręczny więc niespiesznie przygotowywał się do opuszczenia pokładu. Nie chciał zresztą rzucać się w oczy. To nie była wizyta oficjalna i wolał pozostać na tyle anonimowy, na ile tylko było to możliwe.
Po kilkunastu minutach stał już przed terminalem przylotów. Wszędzie leżał śnieg i było dosyć mroźnie, cieszył się więc, że uwierzył prognozom i wzial ciepłe ubrania, mimo że kojarzył Auterre raczej z ciepłymi klimatami. 'No cóż, jak widać po secesji klimat wszędzie się zmienił' - pomyślał.
Już zawczasu, planując swoją podróż do Loardii, poczynił pewne starania, by zapewnić sobie na miejscu wszystko, czego potrzebował do realizacji planów.
Włączył telefon i zadzwonił do kontaktu operacyjnego sarmackich służb specjalnych w Teutonii. Tajny Współpracownik o pseudonimie 'Podróżnik' był oddanym oficerem wywiadu, dostarczającym Księstwu cennych informacji i zawsze służącym pomocą, więc Prefekt wiedział, że może na niego liczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, iż niektóre z jego życzeń były tym razem dosyć niecodzienne, toteż odetchnął z ulgą, gdy rozmówca zadeklarował, że udało się załatwić wszystko, o co prosił.
Pierwszym na liście życzeń był samochód, który miał już na niego czekać na parkingu pod lotniskiem. Poszedł we wskazane mu miejsce i z zadowoleniem stwierdził, że auto rzeczywiście stało, co więcej prezentowało się znakomicie:
http://img.sarmacja.org/thumbs/550/3Eu19cc6.jpg
Wsiadł za kierownicę. Na siedzeniu pasażera leżał bukiet, czyli jego życzenie numer dwa:
http://img.sarmacja.org/thumbs/550/N4F0B3nB.jpg
'Doskonale' - Podróżnik spisał się naprawdę wzorowo. Vanderlei odpalił silnik, a samochód przyjemnie zamruczał.
Podróż trwała około godziny. Mknął przez ośnieżone stepy Loardii, a czarny mustang musiał w tej scenerii wyglądać, jak mały punkcik pośrodku białego bezkresu.
Gdy dotarł na miejsce było wciąż dosyć wcześnie, dochodziła 11. To dobrze. Miał dzisiaj dużo do zrobienia i potrzebował do tego niemal całego dnia. Wziął kwiaty i ruszył w stronę Dworku Wittelsbach.
Energicznie zapukał do drzwi...
@natalia-helena-von-lichtenstein
-- Wyglądasz jak prawdziwa królowa śniegu! - Vanderlei był zauroczony strojem Natalii, który wprawdzie odbiegał od klasycznych kanonów elegancji, ale taki modowy eklektyzm w jej wykonaniu bardzo przypadł mu do gustu.
Poczekał aż Teutonka zejdzie ze schodów, po czym pewnym ruchem wziął ją pod rękę i poprowadził w stronę drzwi wyjściowych.
-- Chyba nie sądzisz, że powiem ci, gdzie cię zabieram, prawda? Pamiętaj, że to porwanie, a porywacz przecież nie odsłania kart przez swoim łupem! Na początku chciałem cię nawet związać, ale ostatecznie, musiałem się przyznać sam przed sobą, że jestem zbyt spętany Twoim urokiem, żeby cię niewolić w tak prostacki sposób! Ale jednak to dalej porwanie, a to zobowiązuje do dyskrecji! - puścił do Natalii oko.
Wyszli na zewnątrz. Poprowadził ją do samochodu, otworzył drzwi pasażera i ręką dał znak, że zaprasza do środka. Gdy wsiadła, sam zajął miejsce za kierownicą.
-- To ruszamy! - spojrzał na Natalię i odpalił silnik, który zamruczał jak zbudzony ze snu tygrys.
-- Będzie Ci przeszkadzało jeśli włączę muzykę? - spytał, po czym nie czekając na odpowiedź nacisnął 'play' na samochodowym odtwarzaczu audio. Z głośników zabrzmiał klasyczny utwór.
Vanderlei ruszył z piskiem opon i mknął zaśnieżoną drogą prowadzącą przez sam środek niczego. Zapewne znacznie przekraczajał ograniczenia prędkości, bo na niektórych zakrętach tylna oś wpadała w lekki poślizg i na ułamki sekund samochód stawał.sie bezwładny, ale bardziej go to bawiło niż skłaniało do większej ostrożności. Miał nadzieję, że Natalia się nie boi, ale tak długo, jak nie protestowała, nie miał zamiaru zwalniać ani dopytywać. Grająca muzyka, wszechobecna przesuwająca się za oknem biel i pęd powietrza wprawiały go w rodzaj transu, a fakt, że w każdym momencie coś mogło się stać, że igra z niebezpieczenstwem, tylko dodatkowo go pobudzał.
Po kilkudziesięciu minutach dynamicznej jazdy dotarli na miejsce. Postawił samochód na skraju lasu.
-- Musimy teraz przejść kawałek piechotą. - zwrócił się do swojej towarzyszki.
@natalia-helena-von-lichtenstein
-- Niedaleko. Chodźmy. - powiedział krótko Vanderlei i spojrzał na Natalię, po czym wyciągnął do niej rękę i uśmiechał się, gdy ona w mig odczytała jego intencje i w odpowiedzi podała mu swoją dłoń.
Ruszyli w głąb lasu niewielką ścieżką wijącą się wśród wysokich, przyprószonych białym puchem drzew. Krystalicznie czyste, mroźne, powietrze zapewniało doskonały widok na przyrodę pogrążona w zimowym śnie. Śnieg trzeszczał pod ich butami, a zruszone gałązki rozsypywały dookoła mieniący się srebrzysty pył - zimny i orzeźwiający.
Po kilku minutach wyszli na sporą polanę. Vanderlei odetchnął z ulgą, ciesząc się, że dobrze zapamiętał otrzymane instrukcje i trafił w umówione miejsce. Co więcej, już z tej odległości doskonale widział, że 'Podróżnik' kolejny raz sprawił się doskonale.
Na środku polany stały duże drewniane sanie, niezwykle ozdobne, mające kształt złotego lwa. Zaprzęgnięto do nich trzy niewielkie, ale niezwykle krępe loardyjskie konie stepowe, a każdy z nich miał założoną uprząż zdobioną drogimi kamieniami, wstążkami i pawimi piórami. Powoził nimi pachołek siedzący w zagłębieniu znajdującym się w szyi lwa. Ubrany był w złotą liberię, na którą narzucony miał płaszcz z ciemno-zielonego aksamitu, spięty pod szyją złotymi sprzączkami. Na prawej piersi płaszcza dało się zobaczyć wyszywanego zielonego lwa teutońskiego trzymającego w łapach węża, herb Vanderleia.
Widząc idącą parę, woźnica zeskoczył na ziemię jak oparzony i stanął na baczność, kłaniając się im nisko. Vanderlei i Natalia podeszli do sań. W środku wyłożone były futrami dzikich zwierząt oraz fikuśnie haftowanymi narzutami przedstawiającymi sceny z historii Teutonii. Na siedzisku leżał duży, skórzany bukłak z grzanym winem, a obok niego dwa kubki.
Prefekt podał rękę swojej towarzyszce i pomógł jej wejść do środka, po czym sam wskoczył za nią i otulił Natalię jedną z narzut, podszytą sobolim futrem, przedstawiającą scenę z bitwy o Argon Cux. Gdy miał pewność, że jego partnerka nie zmarznie, wziął bukłak i nalał im po pełnym kubku aromatycznego grzańca.
-- Po spacerze trzeba się rozgrzać! Za nas! - wzniósł toast patrząc na Teutonkę.
Potem sam siadł obok niej, okrył się skórą niedźwiedzia i krzyknął na woźnicę:
-- Pal z bata!
Pachołek, który ponownie siedział już w lwiej szyi, zakręcił batem i wystrzelił, a konie zerwały się z miejsca do biegu. Zimne powietrze pędem uderzyło o ich twarze, więc zaniemówili i słychać było tylko świst zmarzłego śniegu pod płozami, parskanie koni, tętent i krzyk woźnicy. Sanie gnały jak wicher. Śnieg migotał, jakby ktoś sypał nań iskry, a stada wron przelatywały przed saniami wśród bezlistnych drzew, kracząc ile sił w ich ptasich płucach.
-- Dobrze Ci? Nie marzniesz? - Vanderlei pochylił się nad Natalią, obejmując ją ręką.
@natalia-helena-von-lichtenstein
Sanie gnały niesione przez niezmordowane loardyjskie konie. Wtem zapadł mrok. Wypadli z rzadkiego i rozświetlonego lasu w ciemny bór - niewzruszony, głuchy, sędziwy i cichy. Drzewa migotając w oczach, zdawały się uciekać gdzieś w tył za nich, a oni lecieli coraz prędzej i prędzej, jak gdyby zaraz mieli wzlecieć w powietrze. Para wtuliła się w siebie, jednocześnie przechylając się lekko w tył i zamykając oczy, by całkowicie oddać się pędowi. Vanderlei czuł, że obejmują go ręce Natalii. Było mu dobrze. Nachylił się do niej i poczuł na swoich wargach jej gorące wargi. Nie protestowała. Nie otwierali oczu, jakby byli pogrążeni we śnie, z którego żadne nie chciało się obudzić. I lecieli, lecieli razem w dal. Byli szczęśliwi.
Senną atmosferę przerwało nagle uderzenie światła. Wypadli z boru na szeroką drogę biegnaca wzdluż wybrzeża. Popołudniowe, późne slońce oświetlało im twarze, a oni gnali mając jednej strony biały bezkres oszniezonych pół, z drugiej szarogranatowy bezkres oceanu.
Vanderlei otworzył oczy i uśmiechnał się do Natalii. Sięgnął po bukłak i dolał jej wina.
-- Niedługo powinniśmy dojechać na miejsce. - powiedział troche do swojej towarzyszki, a trochę do siebie.
Na horyzoncie zobaczyli zarys zabudowań. Cywilizacja z każdą minutą zbliżała się do nich i była coraz wyraźniejsza. Mężczyzna wiedział, że to małe nadmorskie miasteczko, ich cel podróży.
Jechali coraz wolniej. Ostatnie chwile kuligu spędzili patrząc na słońce powoli zniżające się ku tafli morza. Wreszcie sanie zatrzymały się na obrzeżach niewielkiej, urokliwej miejscowości.
Vanderlei wyjął z kieszeni czarna, aksamitną szarfę.
-- Obawiam się, że muszę teraz zasłonić Ci oczy - powiedział do Natalii i nie czekając na zgodę, delikatnie obwiązał wstążkę wokół jej głowy. Gdy skończył i miał pewność, że kobieta nic nie widzi, wziął ją za rękę.
--Zdaj się na mnie. Poprowadzę Cię. - powiedział i ruszyli w głąb miasteczka.
@natalia-helena-von-lichtenstein
Opaska opadła z oczu kobiety i leżała teraz niczym czarny wąż wijący się u ich stóp na karmazynowo-srebrnym dywanie ze śniegu i róż. Natalia patrzyła na to, co dla niej przygotował, z twarzą ubraną w enigmatyczny uśmiech. Lekki wiatr tańczył w jej włosach, unosząc pojedyncze kosmyki do góry i w dół. Nie okazywała emocji, a w każdym razie nie na tyle, by Vanderlei mógł się czuć bezpiecznie... Stała z zaróżowionymi od mrozu policzkami i patrzyła...tak po prostu, patrzyła w dal...
Sekundy ciągnęły się, jak gęsty miód oblepiający rzeczywistość. Cała sceneria dookoła nich była tak kiczowato-romantyczna, że aż mdła. Dwoje niemal nieruchomych ludzi, biały puch i płatki róż tańczące w powietrzu, lodowa rzeźba, kościół w tle. Widoczek jak z dziecięcej zabawki - szklanej kuli że sztucznym śniegiem.
-- To miejsce ... jest jak z bajki - usłyszał wreszcie z jej ust i drgnął wybudzony z tego idyllicznego letargu.
Popatrzył na Natalię. To była właśnie ta chwila. Ten moment. Godzina zero.
-- Natalio, miało być po niemiecku - wiem przecież, jak bardzo kochasz Austro-Węgry i jak chciałabyś cofnąć się w czasie by tam zamieszkać! - ale stwierdziłem, że nie będę ryzykował. W końcu na prywatne lekcje mamy przecież całe życie. - Vanderlei całkowicie odzyskał już rezon i uśmiechał się zawadiacko puszczając oko do swojej towarzyszki.
-- Próbowałem o Tobie zapomnieć, znienawidzić Cię, zawalczyć z uczuciem. Wszystko na nic. Nie chcę już dłużej spierać się ze swoim wewnętrznym głosem. Wiesz, że zdradziłem Teutonię, ale choć zostałem przez nią wyklęty, przeżyłem to bez problemu. Nie przeżył bym jednak, gdybym zdradził teraz samego siebie i nie wyznał Ci swoich uczuć.
Mówiąc to, Vanderlei wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza małe pudełeczko z ciemnego aksamitu. Przyklęknął przed kobietą, nie spuszczając z niej wzroku. Otworzył pudełeczko a jej oczom ukazał się połyskujący pierścionek z różowego złota, wysadzany białymi i błękitnymi diamentami, po środku których pysznił się okazały brylant.
-- Natalio, niechże Twoja wola decyduje o moim losie. Ofiaruje Ci rękę, serce i duszę. Proszę Cię, byś spędziła życie przy moim boku, byś była moim drugim ja, moim najlepszym towarzyszem na ziemi. Wyjdziesz za mnie?
@vat oooooo minutę później
Z A W O D O W I E C (nie wstawiam grafiki więc drżę czy mi zaliczą)