@teutoński-lew
Phoebus Glyver stał w korytarzu, gdy nagle poczuł, jak ktoś bezpardonowo uderza w niego w całym impetem swojego wielkiego i ciężkiego cielska, a następnie, rozpycha się, popycha go, przydusza do na ściany, by wreszcie, nie robiąc sobie nic a nic z nietaktu, popędzić w głąb holu, wprost do czegoś, co wyglądało jak kontuar.
Popatrzył z nienawiścią za oddalającym się mężczyzną. Oh, jak on nie cierpiał takich nalanych, chamowatych, gburów. Takich, co to uważają, że są pępkiem świata i ani myślą zwracać uwagę na innych, nie korzystając nigdy z magicznej triady: 'przepraszam', 'dziękuję' ani 'proszę'.
Poczuł, jak wzbiera w nim pierwotna i nieokiełznana złość. Jak buzuje anim gniew. Przymknął oczy i wyobraził sobie, że wyjmuje z kieszeni wielki myśliwski nóż, bierze zamach i bez ostrzeżenia wbija temu głupiemu osiołkowi w kark, w ten jego mięsisty, owłosiony, małpi kark, ale tak bardzo głęboko, aż po samą rękojeść, jak w masełko.
'Oooo tak, jak dobrze. Zdziwilaby się, ta kupa sadła, cham pierdolony.' - Phoebus jeszcze mocniej przycisnął powieki, dając się całkowicie ponieść złości i swoim chorym fantazjom. Gdzieś tam, w głowie, wyraźnie widział tą sytuacją, bawił się nią, napawając swoim męstwem oraz zapachem ciepłej, buchajacej z rany krwi. 'Taaaaak, właśnie tak', Glyver uśmiechnął się pod nosem. 'Wtedy by popamietał, żwszyscy by popamietali, że nie warto z nim zadzierać i że zawsze, ale to z a w s z e, należy okazywać mu szacunek.' Poczuł się dobrze, nie tylko psychicznie, ale też fizycznie, tak bardzo, że po jego podbrzuszu zaczęło rozchodzić się mile, lepkie, ciepło.
-- A pan do kogo? – czyjś głos wybudził go z letargu.
Otworzył niechętnie oczy. Pytanie padło z ust atrakcyjnej kobiety w średnim wieku. Krótka, obcisła spódnica, podkreślała jej kształtne biodra, bezwstydnie odsłaniając przy tym zgrabne kolana. Kobieta patrzyła na niego z mieszaniną niechęci i znudzenia i widać było, że nie odpuści, aż nie otrzyma odpowiedzi.
-- Jestem Phoebus...Phoebus Glyver... z Bazylei. Przyjechałem... ekhem, jestem... jestem tu, bo mam... dostałem od Was, to - wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z zaproszeniem i pomachał nią, starając się całym sobą dać znać, że właśnie ta oto karta stanowi główny i jedyny powód jego wizyty.
-- Wiem, że trochę się spóźniłem, ale... tak sobie pomyślałem, że może... że kto wie... można jeszcze...tak u was... spróbować...tego - nie mógł złożyć zdania, plączac się, jak po wylewie. Męczyła go myśl, czy to mile ciepło, które przed chwilą poczuł, fantazjując o zuchwałym mordzie na nieznajomym osiłku, nie skutkowało pojawieniem się plamy na jego kroczu i czy ta kobieta jej przypadkiem teraz nie widzi...