Siedziba Loży Rycerskiej w Andburgu [Gra fabularna]
-
Loretcie co pewien czas, szczególnie w nowych miejscach śnią jej się koszmary, a raczej wspomnienia z porwania. Tej nocy był to jej pierwszy dzień z porywaczami, którzy to skopali ją wtedy do nieprzytomności. Przeżywanie co jakiś czas tych scen na nowo nie pozwalało jej uporać się z tamtymi wydarzeniami. Prawdopodobnie dlatego tak dobrze radziła sobie z bólem fizycznym, którego wręcz nie zauważała.
Gdy się obudziła około północy, nie mogła już później zasnąć. Postanowiła więc przesiedzieć na dachu bloku w którym wynajęła pokój aż do wschodu słońca. A trzeba przyznać, że wschód w tej dzikiej krainie wyglądał pięknie. Gdy było już jasno wróciła do apartamentu i wtedy ze zmęczenia ją po prostu odcięło...
Obudziła się późnym popołudniem i zbierając się szybko wyruszyła w stronę siedziby Loży Rycerzy, lekko spóźniona wtargnęła do poczekalni i siadła na jednym z krzesełek.
-
Już czas – pomyślała Anna. To moja szansa. – pomyślała – Jeżeli znowu mi się nie uda… Nie. Tym razem musi.
W takim zamyśleniu nawet nie spostrzegła jak dotarła na wskazany adres. Weszła do środka, skąd została pokierowana do poczekalni. Z ukosa spojrzała na poznaną wczoraj kobietę.
– A więc to była prawda…Spojrzała na szereg krzesełek. Odmówiła spoczęcia, stanęła przy ścianie w pobliżu drzwi, podpierając się o nią. W oczekiwaniu, skupiła wzrok na programie wyświetlanym na telewizorze.
-
@Joanna-Izabela @Andrzej-Fryderyk
Loretta i Anna siedziały w zatłoczonej poczekalni. Ludzie kręcili się po korytarzu, rozmawiali, czasami kłócili się. A wszystko to zagłuszało obrazy z telewizorze. Pokazywano wiadomości. Jakąś rezydencję otoczoną taśmami, redaktorkę opowiadającą coś w emocjach.
Nagle do poczekalni wkroczyła recepcjonistka w okularach w kształcie kociego oka. Poprawiła je na nosie i na głos zaczęła wyczytywać:
-- Zapraszam do mnie: Loretta Othren, Merkomer Emil, Kevin Aloun, Anna… - podrapała się po głowie. - … von Lolandburg? January "Colonel" Chwast. I… Phoebus Glyver. – po tych słowach podniosła głowę i popatrzyła po całej poczekalni. – Tylko wy dwie? – zapytała, patrząc na Annę i Lorettę, gdy do niej podeszły. – No dobrze… - rzekła z dezaprobatą. – Proszę za mną.
Po tych słowach trzy kobiety ruszyły wspólnie do wielkich, dębowych drzwi. Przechodząc dalej ruszyły korytarzami, mijając imponujące obrazy, zbroje rycerskie i inne artefakty, które zdobiły Lożę. Po przejściu schodami i kolejnymi korytarzami w końcu dotarły na miejsce. Recepcjonistka otworzyła drzwi bez pardonu na oścież i gestem ręki zaprosiła panie do środka.
-- Loretta Othren i Anna von Lolandburg. – zaanonsowała, po czym dodała – Proszę zająć miejsca. Przy bufecie znajdą napoje i przekąski. – następnie wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Pomieszczenie w środku było średniej wielkości salką konferencyjną z dużymi oknami. Na środku stał owalny drewniany stół, a wokół niego krzesła. Pod ścianą znajdował się niewielki bufecik z wodą, kawą, herbatą, sokami i niewielkimi przekąskami. Pod jedną ze ścian rozpięto ekran do rzutnika, a obok ostawiono jedną tablicę korkową i jedną na mazaki. U szczytu stołu siedział mężczyzna.
Gdy kobiety weszły, wstał z miejsca i gestem ręki wskazał na krzesła.
-- Witam Panie serdecznie, proszę spocząć. – przywitał je, po czym ciągnął dalej. – Nazywam się Franz von Hochenberg. Jestem dowódcą Loży na terenach Andburga. – przedstawił się. Pozostał w pozycji stojącej. – Zostały Panie wyselekcjonowane spośród milionów zgłoszonych ludzi do wykonania tajnej misji dla Loży Rycerskiej. Mam nadzieję, że zdają sobie Panie sprawę z powagi tej instytucji. Wkraczając w nasze szeregi złożą Panie przysięgę wierności na konstytucję Cesarstwa Teutonii i staną się agentkami Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli. Wynagrodzenie za taki zaszczyć będzie hojne i da Paniom splendoru. Oczywiście będą Panie również odpowiednio utytułowane. Powiem naturalnie również na wstępie, że zdrada lub działanie na stratę Cesarstwa będzie skutkowało srogimi karami. Więzienie, banicja a nawet kara śmierci. Bardzo proszę więc o to, by podeszły Panie z rozwagą do tej pracy. – po tych słowach zrobił krótką przerwę i podszedł do kobiet. Położył przed nimi tekst konstytucji. Następnie zasiadł na swoim krześle. – Zanim przejdziemy do konkretów chciałbym, aby złożyły Panie przysięgę zgodnie z rotą widoczną na tablicy, następnie po krótce przedstawiły się sobie i zadały pytania, jeśli jakieś się pojawiły do tej pory…
Rota:
Ku chwale Cesarstwa Teutonii i Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli i wszystkiego, co teutońskie, ślubuję, że na powierzonym mi stanowisku będę spełniać swoje obowiązki gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać z najwyższą starannością, będę strzec tajemnicy urzędowej, a w swoim postępowaniu będę kierować się zasadami honoru, uczciwości i ważności społecznej! Vivat Teutonia!
/Offtop: @VAT @Heinz-Werner-Grüner napiszcie następnego posta o tym, że spóźnieni podchodzicie do recepcji.
-
Loretta nie za bardzo wiedziała co się dzieje. Nie czuła niesamowitej potrzeby zostawania agentem. No ale było to lepsze niż powrót do domu. Kary zresztą ją nie przerażały, nie bała się bólu, a śmieć czasami wydawała
jej się idealnym rozwiązaniem problemów .Dlatego też rzekła:-Ku chwale Cesarstwa Teutonii i Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli i wszystkiego, co teutońskie, ślubuję, że na powierzonym mi stanowisku będę spełniać swoje obowiązki gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać z najwyższą starannością, będę strzec tajemnicy urzędowej, a w swoim postępowaniu będę kierować się zasadami honoru, uczciwości i ważności społecznej. Vivat Teutonia.
Rotę powiedziała jednak bez patosu, po prostu traktują go jako formalny obowiązek. Spojrzała się na drugą dziewczynę w pokoju, zastanawiając się co ona zrobi.
-
Anna powtórzyła w myślach słowa wydobywające się z ust mężczyzny: „Więzienie, banicja a nawet kara śmierci”. Nie były to rzeczy jej obce. Tym razem jednak wolała, ażeby wszystko się potoczyło dobrze. Zbyt wiele nacji odwiedziła. Zbyt wiele osób pragnie jej odejścia. Najlepiej takiego, aby nigdy więcej nie miała okazji wrócić.
Tajna misja dla sławnej Loży Teutońskiej… Nie mogła trafić na nic lepszego. Była pewna, że wiedzą kim jest. Była przekonana, że nie została wybrana bez powodu.
To nie był moment na pozór i udawanie. Wiedziała, że stoi przed nią prawdopodobnie jedna z najpotężniejszych osób w Loardii. Nie jest wykluczone, że ma wpływy większe niż sama Cesarzowa. I choć nie interesował jej zbytnio los Teutonii, wierność jej, a zależało jej głównie na własnych interesach, to mimo wszystko treść roty wypowiedziała z należytym szacunkiem i powagą:
– Ku chwale Cesarstwa Teutonii i Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli i wszystkiego, co teutońskie, ślubuję, że na powierzonym mi stanowisku będę spełniać swoje obowiązki gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać z najwyższą starannością, będę strzec tajemnicy urzędowej, a w swoim postępowaniu będę kierować się zasadami honoru, uczciwości i ważności społecznej! Vivat Teutonia!
Następnie odwróciła się do towarzyszki z blizną, która ewidentnie spoglądała na nią i zgodnie z życzeniem sucho, acz z należytą uroczystością wypowiedziała słowa powitania:
– Zwą mnie Anna. Moje nazwisko i pochodzenie zaginęło wraz z wędrówką, którą przebyłam.
Po czym zwróciła się do mężczyzny i zadała pytanie:
– Jestem przekonana, że niezależnie jakie wyzwanie mnie czeka, sprostam, ku chwale Cesarstwa. I choć chwała ta winna wystarczyć za nagrodę , chciałam dowiedzieć się jak Loża nagradza osoby, które swą ciężką pracę przekuwają na sukcesy?
-
Loretta uśmiechnęła się cynicznie na słowa Anny. Władza, pieniądze, majętności, tytuły. Jakie to typowe. Dziewczyna z lasu widocznie potrzebowała zapewnień świata zewnętrznego o swojej wartości. Nie wiedziała tylko, że
każda ta nagroda, wiąże się z pustymi gestami, długimi nudnymi rozmowami i zawiścią innych ludzi. Sama miała nadzieje, że misja na którą ją wyślą będzie z dala od tych bufonowatych ludzi na szczycie. -
Anna wyłapała lekceważący uśmiech drugiej dziewczyny, pojawiający się na jej twarzy niedługo po jej pytaniu. Poważnie jest to jakiś bogaty dzieciak, który rozpuszcza majątek rodziców i zgłosiła się do Loży w poszukiwaniu przygód?
Uśmiechnęła się do siebie – nie będzie trudno wykonać zadanie i zgarnąć uznanie Loży.
-
Loretta podeszła do bufeciku i wzięła kawałek sera z kóz baridajskich. Mimo że, nie był on w smaku jakoś lepszy od teutońskich to w sferach bogatych i utytułowanych był ostatnim krzykiem mody. Po ogłoszeniu narzeczeństwa JCM Joanny Izabeli z Adrianem Alatriste wszystkie przedmioty z tamtego regionu jakoś zyskały na wartości. Widać, że również Loża lubiła bezsensownie wydawać pieniądze. Dobrze ze chociaż herbata była najwyższych lotów, a ulubiona mieszanka Cesarzowej pozostawała przez lata taka sama.
-Radzę się częstować. Później może nie być okazji - powiedziała do Anny
-
– Podziękuję – ucięła szybko Anna.
Pierwsza zasada przybywania do miejsc niebezpiecznych – najeść się przed wizytą. Nigdy nie wiadomo, jaki test mógł zostać przygotowany przez Loże dla nieuważnych przybyszy.
– Ale życzę smacznego! – Uśmiechnęła się przyjaźnie do Loretty, obserwując uważnie jak organizm towarzyszki zareaguje na podane dania. Ostrożność, ostrożnością ale faktem pozostaje, że bufecik zachęcał do bardziej aktywnego działania niż tylko obserwacji.
-
Phoebus otworzył ciężkie, rzeźbione drzwi i zajrzał w głąb pomieszczeń należących do Loży. W środku, na korytarzu, kręciło się kilka osób. Wsunął głowę z drzwi i rozejrzał się. Nic. Żadnej wskazówki co robić dalej. Żadnego komitetu powitalnego, konfetti, okrzyków radości. Ludzie chodzili to tu, to tam, w ogóle nie zwracając uwagi na przybysza. Powinien teraz chyba znaleźć jakąś recepcję, albo odźwiernego, albo cokolwiek, co pozwoliłoby mu zasięgnąć informacji i dowiedzieć się, czy sprawa jest jeszcze aktualna. Nie zdziwilby się przecież, gdyby nie była. Minęło w końcu 10 dni... Znowu naszła go natrętna myśl, ktora wracała do niego co jakiś czas. - "idioto, to wszystko bez sensu".
Może i bez sensu, ale prawda była taka, że list włożony między drzwi a framugę mieszkania znalazł dopiero pięć dni po wskazywanym w piśmie terminie. Wcześniej nie miał szans dowiedzieć się o korespondencji, gdyż...siedział w więzieniu... Nie to, żeby coś poważnego przeskrobał... taka tam, pospolita drobnica...nikt przecież nie umarł... Wyrok półtora miesiąca pozbawienia wolności uważał za wyjątkowo niesprawiedliwy i bezduszny, tym bardziej, widząc list, postanowił, że losowy i niezależny od niego przypadek, jakim była odsiadka, nie zamknie mu drogi do szczęścia, nowego początku i upragnionego od dawna, stabilnego życia, w tej całej Lolardii, Lombardii, czy jakoś tak.
Pobyt w więzieniu pokrzyżował mu wszystkie plany zawodowe, więc ucieszył się, gdy przeczytał, że jacyś tam rycerze zapraszają go dość siebie. Zapraszają albo zapraszali, w końcu wskazali termin, który minął... Próbował się dodzwonić, żeby spytać, czy może jeszcze przyjechać. Niestety, jedyny numer, jaki znalaz w internecie, poprzedzony egzotycznym kierunkowym, uparcie nie odpowiadał.
Nie miał wiele do stracenia, w zasadzie nic. Zdecydował zaryzykować - któryż to już raz w życiu... Nie miał pieniędzy na samolot, złapał więc stopa z Bazylei do Eldoratu, a tam wsiadł na kontenerowiec płynący do Loardii. W zasadzie nie tyle wsiadł, co zakradł się do jednego z kontenerów. Rejs trwał kilka dni, potem kolejne stopy, aż trafił wreszcie na to zadupie i w końcu tutaj, do tego budynku.
Westchnął, 'Kosci zostały rzucone, teraz nie ma co żałować'... Wszedł do środka, w ręku ściskał pomięty list. Kogo by tu zapytać...
-
Loża Rycerska miała swoją siedzibę w miejscu raczej niezbyt hałaśliwym, toteż turkot podjeżdżającego pojazdu jednośladowego słychać było z oddali. Zanim jeszcze się pojawił, na pewno słychać go było w całej okolicy. Od strony północnej pod arkady budynku w końcu dotarł i sprawca tego hałasu. Czarne oblicze motoru i jego kierowcy niemalże zlewało się ze sobą. Kierowca zdjął kask i chwycił go pod pachę. Następnie nałożył przyciemnione okulary i nie zważając na gapiów ruszył w stonę drzwi wejściowych wcale się nie spiesząc. Jego charakterystyczny chód był zdecydowanie łatwy do podrobienia, postronny obserwator uznałby, że jest nieco śmieszny, ale nikt nie był raczej skory do tego by powiedzieć to temu osobnikowi. Jego wygląd raczej odrażał.
Colonel Chwast, bo o nim mowa, wkońcu wszedł do budynku. Gwar, którego tak nie znosił wywarł na jego twarzy niemały grymas. Pokręcił głową po czym udał się bezpośrednio do pulpitu, o którym na pierwszy rzut oka można było pomyśleć, że to punkt informacyjny. I takie zadanie oczywiście pełniło.
Bez słowa, spod zapiętej kurtki wyciągnął kawałek papieru i rzucił na ladę. To był list, który nie tak dawno znalazł w swoim skromnym auterrskim mieszkaniu. Nie śpieszyło mu się by przybyć na loardyjskie stepy, ale właśnie dziś postanowił, że to jest dobry moment na przejażdżkę swoim Von Lichtensteinem o pojemności 1868 cm3. To była jego jedyna miłość. Jedyna rzecz na jakiej mu materialnie zależało. Nie znał się na maszynach, ale "Gruby Bob", jak go pieszczotliwie nazywał(i każdy poprzedni motor również) towarzyszył mu w zawsze w pracy i czasie wolnym.
To właśnie o nim pomyślał rzucając świstek papieru, wcześniej wyglądający jak starannie napisany list z logo Loży Teutońskiej. Skinął na niego głową, wprowadzając recepcjonistkę w małe osłupienie. Nie odezwał sie ani słowem, czekał na jej reakcję...
I tak właśnie Colonel Chwast trafił do siedziby Loży, bez pośpiechu i zbędnych "ceregieli"... Taki był. Wykonać zadanie owszem potrafił, ale za to jak i kiedy? Za to już niestety odpowiadała zupełnie inna część jego i tak mało skomplikowanego mózgu. -
@Joanna-Izabela @Andrzej-Fryderyk
Franz von Hochenberg potakiwał głową, słuchając słów roty wypowiadanych przez kobiety. Miał przy tym błogą minę, gdyż jako pełnokrwisty Teutończyk najwidoczniej potrafił docenić piękno patriotyzmu. Inaczej nie zostałby wybrany na takie stanowisko.
-- Miło mi zatem powitać panie w szeregach Loży. – po tych słowach po tym na Lorettę. Obserwował niezbyt przychylnym wzrokiem na to, jak nabiera jedzenie na talerz. Bufet nie był przesadnie smaczny. Loretta wyczuwała, że użyte składniki były raczej budżetowe i miały tylko ładnie wyglądać. Wiedziała dobrze, jak smakuje baridajski kozi ser i mogła bez cienia wątpliwości stwierdzić, że ten był podrabiany. Dania w bufecie może nie odrzucały, ale też nie zachwycały w smaku, z pewnością nie zaspokajały jej wysublimowanego podniebienia. – Odpowiadając na pytanie, zaczynamy od tego, że wraz ze złożeniem przysięgi stają się panie Rycerzami Jej Cesarskiej Mości. Jeśli misja zostanie zakończona sukcesem, Jej Cesarska Mość Joanna Izabela mianuje was do Szlachty Wyższej, nadając Ziemie Lenne i tytuł Baronessy. Będą panie mogły wnioskować o konkretne ziemie. – odpowiedział i już zaczął otwierać usta, gdy stacjonarny, staromodny telefon ze sprężyną i tarczą do kręcenia leżący obok niego rozdzwonił się. Podniósł słuchawkę. - Franz von Hochenberg… - przedstawił się…
***
@IHS @Heinz-Werner-Grüner
Phoebus ledwie przekroczył próg Loży, gdy inny mężczyzna, Colonel Chwast, postawny i paskudny jak noc listopadowa, minął go, ocierając się o niego ramieniem. Wcale też tego nie zauważył i najwidoczniej nie zamierzał przepraszać. Ruszył prosto do recepcji.
Recepcjonistka w okularach w kształcie kociego oka spojrzała kątem oka na rzucony na ladę świstek. Potem popatrzyła spode łba na petenta. Nie było w niej ani krztyny respektu ani obawy, które to wrażenia zwykle towarzyszyły Colonelowi z racji jego nietuzinkowej aparycji. Ta sekretarka pracowała w swoim zawodzie jednak zbyt długo, by ktokolwiek miał zrobić na niej wrażenie. Poza kierownictwem, rzecz jasna.
-- Kolejka obowiązuje. – burknęła pod nosem, ale najwidoczniej z czystej ciekawości wzięła kartkę do ręki i rozwinęła. Omiotła ją spojrzeniem. – Acha. No dobrze. – sięgnęła po słuchawkę telefonu i nie przerywając notowania czegoś na kartce, wykręciła drugą ręką numer. Po chwili odezwał się głos. – Pan January "Colonel" Chwast spóźniony. Przyjąć? – zapytała głośno, tak, że wszyscy wokoło słyszeli. – Nie? Acha. Tak? Ale spóźnił się. Mhm… mhmm… dobrze. – po tych słowach odłożyła słuchawkę i długopis. I poprawiła okulary na nosie i wstała zza recepcji. Pociągnęła ołówkową spódniczkę nieco w dół. Była w wieku około czterdziestki, ale miała szczupłą i zgrabną sylwetkę. Nieco kręcąc biodrami wyszła zza recepcji i stanęła obok Colonela. Sięgała mu do ramienia. – Idzie za mną. – rzekła beznamiętnie i już miała ruszać, gdy rzucił jej się w oczy inny mężczyzna Phoebus , który, zagubiony, do tej pory nie ruszył się sprzed wejścia. – A pan do kogo? – zapytała go.
***
@Joanna-Izabela @Andrzej-Fryderyk
-- … oczywiście nie akceptujemy spóźnienia. – mówił na głos, nie krępując się obecnością kobiet. – Ale wyjątkowo proszę przyjąć. Poczekamy. Sprawa wagi państwowej. – po tym odłożył słuchawkę. – Zaraz dołączy do nas jeszcze jeden agent. Muszą panie uzbroić się w cierpliwość. W czasie oczekiwania puszczę paniom materiał audiowizualny. – Franz wziął do ręki pilota i uruchomił stary telewizor kineskopowy zawieszony na ścianie. Wnet na ekranie pojawił się typowy filmik propagandowo-dokumentalny, który odtwarzany jest cyklicznie na kanałach należących do cesarskiej telewizji i który był obu paniom bardzo dobrze znany. Trudno było żyć w Cesarstwie, a w szczelności w Loardii, i go nie znać. Jego przekazem było prezentowanie, jak wspaniale stało się, że Teutończycy wkroczyli do Loardii i rozpoczęli proces urbanizacji tego terenu. Dzięki Teutończykom Loardia to kraina mlekiem i miodem płynąca…
„Loardia… życie pod zastaw… …” - odezwał się z telewizji głos znanej lektorki, Christiny von Tschubbenwald...
//Offtop
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela – możecie sobie pozwolić na opisanie fragmentu tego filmu, jeśli macie ochotę.
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela @IHS @Heinz-Werner-Grüner
Czas na odpis do. 26 do końca dnia. Nie napisanie odpisu równa się pominięcie w kolejce. Jeśli odpiszecie szybciej to i mój odpis będzie szybciej. -
@teutoński-lew
Colonel Chwast, jak pewnie nie przypuszczała "pani zza lady"(Chwast nigdy nie nazywał stanowisk jakie osoby pełniły po tytule, a zawsze po tym co widział- dyrektor, więc był "panem zza biurka", budowlaniec - "człowiekiem z kielnią" etc...), totalnie nie interesowało go jej zdanie. Na jej polecenie:– Idzie za mną.- bez najmniejszego zauważalengo ruchu na twarzy, wykonał wojskowy "tył zwrot" i podążał za nią niechętnie spoglądając na falującą ołówkową spódniczkę. -
Anna beznamiętnie patrzyła na prezentowany jej film. Zastanawiała się ilu lat trzeba, by powtarzane kłamstwo przetworzyło się w prawdę.
Spojrzała na następujące po sobie sceny.. Grupa przybyszów z Teutonii przybywa statkami na zachodnie wybrzeże. Ukazanie biednego życia lokalesów. Uściśnięcie dłoni między lokalnym wodzem a teutońskim konkwistadorem. Powstanie pierwszych zabudowań na zachodnim wybrzeżu.
Nie jedną już taką historię słyszała. Co będzie dalej? Terroryści, którzy atakują biednych Teutończyków w środku kraju? Zupełnie niewinnych, którzy nie przelali ani kropli krwi, nie palili lokalnych wiosek, nie zmusili lokalnej ludności do kapitulacji i dostosowania się do warunków przybyszów.
Uśmiechnęła się delikatnie. Są skuteczni i to się liczy. Kto się dziś liczy z rdzennymi loardczykami? Loardia jest teutońska! Jeśli to mi zapewni bezpieczeństwo… Trzeba w to iść. Niezależnie od kosztów – pomyślała.
-
Loretta znała film na pamięć. Od szkoły podstawowej co jakiś czas puszczano go na lekcjach. Dlatego też udając, że patrzy na ekran skupiła się bardziej na tym co słyszała za drzwiami. Czyżby to były męskie głosy?
Szczerze byłby to powiew świeżości, szczególnie że Anna wydawała się jej pustą skorupką podążającą za okruchami rzucanymi przez władzę. Przydałby się ktoś kto chociaż nie udawał kogoś kim nie jest.
"I tak duch Hergoliena zagościł na terenach Loardii" Tak brzmiały ostatnie słowa filmu. To znaczy, że już niedługo się chociaż dowiedzą na czym bedzie polegała ich misja.
-
Phoebus Glyver stał w korytarzu, gdy nagle poczuł, jak ktoś bezpardonowo uderza w niego w całym impetem swojego wielkiego i ciężkiego cielska, a następnie, rozpycha się, popycha go, przydusza do na ściany, by wreszcie, nie robiąc sobie nic a nic z nietaktu, popędzić w głąb holu, wprost do czegoś, co wyglądało jak kontuar.
Popatrzył z nienawiścią za oddalającym się mężczyzną. Oh, jak on nie cierpiał takich nalanych, chamowatych, gburów. Takich, co to uważają, że są pępkiem świata i ani myślą zwracać uwagę na innych, nie korzystając nigdy z magicznej triady: 'przepraszam', 'dziękuję' ani 'proszę'.
Poczuł, jak wzbiera w nim pierwotna i nieokiełznana złość. Jak buzuje anim gniew. Przymknął oczy i wyobraził sobie, że wyjmuje z kieszeni wielki myśliwski nóż, bierze zamach i bez ostrzeżenia wbija temu głupiemu osiołkowi w kark, w ten jego mięsisty, owłosiony, małpi kark, ale tak bardzo głęboko, aż po samą rękojeść, jak w masełko.
'Oooo tak, jak dobrze. Zdziwilaby się, ta kupa sadła, cham pierdolony.' - Phoebus jeszcze mocniej przycisnął powieki, dając się całkowicie ponieść złości i swoim chorym fantazjom. Gdzieś tam, w głowie, wyraźnie widział tą sytuacją, bawił się nią, napawając swoim męstwem oraz zapachem ciepłej, buchajacej z rany krwi. 'Taaaaak, właśnie tak', Glyver uśmiechnął się pod nosem. 'Wtedy by popamietał, żwszyscy by popamietali, że nie warto z nim zadzierać i że zawsze, ale to z a w s z e, należy okazywać mu szacunek.' Poczuł się dobrze, nie tylko psychicznie, ale też fizycznie, tak bardzo, że po jego podbrzuszu zaczęło rozchodzić się mile, lepkie, ciepło.
-- A pan do kogo? – czyjś głos wybudził go z letargu.
Otworzył niechętnie oczy. Pytanie padło z ust atrakcyjnej kobiety w średnim wieku. Krótka, obcisła spódnica, podkreślała jej kształtne biodra, bezwstydnie odsłaniając przy tym zgrabne kolana. Kobieta patrzyła na niego z mieszaniną niechęci i znudzenia i widać było, że nie odpuści, aż nie otrzyma odpowiedzi.
-- Jestem Phoebus...Phoebus Glyver... z Bazylei. Przyjechałem... ekhem, jestem... jestem tu, bo mam... dostałem od Was, to - wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę z zaproszeniem i pomachał nią, starając się całym sobą dać znać, że właśnie ta oto karta stanowi główny i jedyny powód jego wizyty.
-- Wiem, że trochę się spóźniłem, ale... tak sobie pomyślałem, że może... że kto wie... można jeszcze...tak u was... spróbować...tego - nie mógł złożyć zdania, plączac się, jak po wylewie. Męczyła go myśl, czy to mile ciepło, które przed chwilą poczuł, fantazjując o zuchwałym mordzie na nieznajomym osiłku, nie skutkowało pojawieniem się plamy na jego kroczu i czy ta kobieta jej przypadkiem teraz nie widzi...
-
@Andrzej-Fryderyk @Joanna-Izabela @IHS @Heinz-Werner-Grüner
Recepcjonistka wyrwała Phoebusowi z ręki kartkę, którą wymachiwał. Krótko omiotła ja wzrokiem, a potem popatrzyła na rozmówcę. Okulary miała na czubku nosa. Przez chwilę zatrzymała wzrok na miejscu poniżej pasa. Jej usta wydęły się, brew poszła do góry, a spojrzenie stało się zamyślone i mętne. Trwało to zaledwie ułamek sekundy. Po tym poprawiła okulary na nosie, wypuściła głośno… za głośno… powietrze przez nos i z beznamiętnym tonem powiedziała:
-- To Pan też idzie za mną. – rzekła i ponownie skinęła na Colonela.
Ruszyli wspólnie do wielkich, dębowych drzwi. Przechodząc dalej ruszyli korytarzami, mijając imponujące obrazy, zbroje rycerskie i inne artefakty, które zdobiły Lożę. Po przejściu schodami i kolejnymi korytarzami w końcu dotarli na miejsce. Recepcjonistka otworzyła drzwi bez pardonu na oścież i gestem ręki zaprosiła mężczyzn do środka.
-- January "Colonel" Chwast. I Phoebus Glyver– zaanonsowała, po czym dodała – Proszę zająć miejsca. Przy bufecie znajdą napoje i przekąski. – następnie wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Pomieszczenie w środku było średniej wielkości salką konferencyjną z dużymi oknami. Na środku stał owalny drewniany stół, a wokół niego krzesła, na których siedziały dwie kobiety (@Andrzej-Fryderyk i @Joanna-Izabela ) . Pod ścianą znajdował się niewielki bufecik z wodą, kawą, herbatą, sokami i niewielkimi przekąskami, który został już przez kogoś naruszony. Pod jedną ze ścian rozpięto ekran do rzutnika, na którym widać było już napisy końcowe jakiegoś filmu. Obok ostawiono jedną tablicę korkową i jedną na mazaki. U szczytu stołu siedział mężczyzna.
Gdy mężczyźni weszli, wstał z miejsca i gestem ręki wskazał na krzesła.
-- Dołączyli Panowie, proszę spocząć. – przywitał ich, po czym ciągnął dalej. – Bardzo proszę, aby to był ostatni raz. Następne spóźnienie nie będzie akceptowane. Nie zostaną Panowie wpuszczeni do środka. – ostrzegł. - Nazywam się Franz von Hochenberg. Jestem dowódcą Loży na terenach Andburga. – przedstawił się. Pozostał w pozycji stojącej. – Zostali Panowie… wraz z tymi Paniami… wyselekcjonowani spośród milionów zgłoszonych ludzi do wykonania tajnej misji dla Loży Rycerskiej. – mówił, a kobietom wydawało się, jakby znał tekst na pamięć i byłby w stanie wyrecytować go na żądanie nawet w środku nocy. - Mam nadzieję, że zdają sobie Państwo sprawę z powagi tej instytucji. Wkraczając w nasze szeregi złożą Panowie przysięgę wierności na konstytucję Cesarstwa Teutonii i staną się agentami Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli. Co uczyniły już obecne tutaj Panie. Wynagrodzenie za taki zaszczyć będzie hojne i da Panom splendoru. Oczywiście będą Panowie również odpowiednio utytułowani. Powiem naturalnie również na wstępie, że zdrada lub działanie na stratę Cesarstwa będzie skutkowało srogimi karami. Więzienie, banicja a nawet kara śmierci. Bardzo proszę więc o to, by podeszli Panowie z rozwagą do tej pracy. – po tych słowach zrobił krótką przerwę i podszedł do mężczyzn. Położył przed nimi tekst konstytucji. Następnie zasiadł na swoim krześle. – Zanim przejdziemy do konkretów chciałbym, aby złożyli Panowie również przysięgę zgodnie z rotą widoczną na tablicy, następnie bardzo proszę wszystkich obecnych o przedstawienie się i przedyskutowanie, kto z Państwa będzie wybrany liderem grupy. Lider będzie się ze mną komunikował i będzie naturalnie wydawał rozkazy reszcie grupy.
Rota:
|-Ku chwale Cesarstwa Teutonii i Jej Cesarskiej Mości Joanny Izabeli i wszystkiego, co teutońskie, ślubuję, że na powierzonym mi stanowisku będę spełniać swoje obowiązki gorliwie i sumiennie, polecenia mych przełożonych wykonywać z najwyższą starannością, będę strzec tajemnicy urzędowej, a w swoim postępowaniu będę kierować się zasadami honoru, uczciwości i ważności społecznej! Vivat Teutonia!/Offtop: Czas do 30.03 do końca dnia.
-
Kobieta zaprowadziła ich - Phoebusa i tego drugiego troglodytę - do średniej wielkości pokoju, w którym przy owalnym stole siedziały już dwie niewiasty oraz jakiś łysy mężczyzna z brodą, ubrany w niecodzienny, dosyć paradny, strój. Gdy tylko przekroczyli próg, mężczyzna ów powstał energicznie, powitał ich i rozpoczął swój - jak szybko ocenił Phoebus, jako osoba mająca pewne doświadczenie w nawijaniu makaronu na uszy przypadkowym głupcom - dobrze wyuczony monolog.
Brodacz przedstawił się jako Franz von Hochenberg, a w jego mowie było wiele elementów typowych dla objazdowych kaznodziejów, naciągaczy i hochsztaplerów. Znalazło się więc coś i o elitarności, i tajności, i o wartościach, i o zaszczytach, jednym słowem - wszystko, czego trzeba, żeby niedowartościowani i nie mający nic do stracenia idioci połknęli haczyk i dali sobą manipulować. Phoebus nie oburzał się na to jednak. Nie było żadnych wątpliwości, że w obecnej sytuacji życiowej, w jakiej się znajdował, był właśnie, ni mniej ni więcej, taką zagubioną i zdesperowaną osobą. Inaczej przecież by tu nie przyjechał! Nie mógł więc mieć, i zaiste nie miał, żadnych pretensji o to, że Hochenberg skorzystał akurat z takich tanich sztuczek, żeby do niego dotrzeć. Wręcz przeciwnie, uznał to za przejaw jakiegoś tam profesjonalizmu ze strony przedstawiciela tej całej Loży. Mniej spodobała mu się za to perspektywa składania jakichś przysiąg. Phoebus w ogóle nie lubił zobowiązań, gdyż jako człowiek ceniący nad wszystko wolność, nie był osobą, która potrafiła ich dotrzymywać. Nie to, żeby przeszkadzało mu łamanie raz danego słowa, absolutnie nie, od dawna wyznawał bowiem tzw. moralność chwili, uznając, że moralne jest wyłącznie to, co w danym momencie jest też dla niego najkorzystniejsze, ale mimo wszystko, zirytowało go, że ten ledwo poznany człowiek, ceni go aż tak nisko, że na dzień dobry stawia mu jakieś warunki, strasząc dodatkowo konsekwencjami w przypadku ich złamania.
'Co za brodaty, nadęty chuj' - pomysłał Glyver, po czym popatrzył na tekst przysięgi, przeczytał go cicho, a następnie spojrzał na Hochenberga, poczekał, aż ich spojrzenia skrzyżują się, a gdy tylko to nastąpiło, uśmiechnął się do niego delikatnie i lekko kiwnął głową.
-- Czy mógłbym Pana o coś spytać Ekscelencjo? Czy Loża Rycerzy Teutońskich, którą Pan tak godnie reprezentuje, to potężna organizacja? Ilu właściwie macie członków?
-
Jaki cholerny lider grupy... Nie podobało jej się to w ogóle, albo będzie miała jakiegoś chorego typa nad sobą albo będzie musiała niańczyć to całe towarzystwo. Jakby nie mogli działać na własną rękę. Zresztą kto widział żeby niby tajni agenci działali w tyle osób. Kurwa, w co ona się wpakowała. Dziewczyna z buszu oraz facet-wzwód który kojarzył jej się z jej byłymi oprawcami. Zajebiste towarzystwo nie ma co...- pomyślała.
-
Że lider grupy? Grupy? Ja nie potrzebuję żadnej grupy – pomyślała Anna. Szczególnie… Z nimi. Z rozpieszczonym bogatym bachorem i jakimiś przegrywami. A niech sobie wybierają swoich liderów. Niech sobie wydają swoje rozkazy. Zrobię to co ja uważam za słuszne i to, co będzie dla mnie najlepsze.
Kurtuazyjnie zwróciła się do Franza.
– Ekscelencjo, choć oczywiście rozumiem potrzebę lidera, wolałabym wpierw znać cel naszej misji. Musimy wiedzieć do czego dążymy, gdyż jeżeli nasz lider okaże się zdrajcą, może nas sprowadzić na manowce – zrobiła uroczą minę i zerknęła złośliwie na Lorettę – Bo chyba nie możemy sobie wzajemnie bezgranicznie ufać prawda?