Lotnisko Tauzen-Fligerplac
-
Jego Królewska Mość Aleksander ubrany w ciemnoniebieski garnitur oczekiwał znamienitego gościa u stóp dostawionych do samolotu schodów. Zobaczywszy, iż jego rodzicielka straciła równowagę podbiegł doń i podawszy rękę pomógł zejść na ląd. W tzw. międzyczasie Marszałek Dworu udzielał ostrej reprymendy obsłudze lotniska
- Mama! - z piersi króla wyrwał się radosny okrzyk
-
"O, babcia!"
-
- Alusiu! – zakrzyknęła rozpromieniona. W kąciku oka zakręciła się ledwie powstrzymywana łezka. Gdy zeszła bezpieczna na twardy ląd, objęła rękami twarz pierworodnego i obdarzyła go uroczym uśmiechem, ukazując równe jak perełki ząbki. – Jakże mam ci gratulować koronacji! Niestety nie mogłam pojawić się na uroczystości. Zatrzymano mnie na sarmackiej granicy. Z opóźnieniem wręczam ci ten oto prezent.
Z luku bagażowego wyłonił się mały chłopiec w skąpym ubraniu.
- To gelloński chłopiec, obecnie niezwykła rzadkość. Żeby twój synek miał się z kim bawić. Ach! Toż to on!. – zakrzyknęła, podchodząc do Macieja II. Z torebki wyciągnęła jedwabną chusteczkę z wyszywaną inskrypcją. Pośliniła różek i wytarła tym domniemaną plamę na policzku wnuka. – Chłopczę, nie biegaj tak, bo się spocisz.
-
- Ależ mamo - nieco skrępowany król zaczął przewracając oczami - Koronacja jest dopiero w sobotę...
-
Teutonka zrobiła wielkie oczy i rozejrzałą się nieco zdezorientowana to na prawo, to na lewo.
- To chyba ta strefy czasowe. Oprowadź mnie, synu, po twoich nowych włościach. Chciałabym zakupić tradycyjną dreamlandzką suknię na ceremonię i zakupić prezent koronacyjny.
-
Rejsowy samolot z Ruhnhoff wylądował na pasie Tauzen-Fligerplac. Graf Hergemon z obrzydzeniem spojrzał na lud tłoczący się w oczekiwaniu na autobus i przekazał obsłudze pokładowej kilka banknotów. Już po chwili pod samolot podjechała limuzyna Mercedesa, a graf wraz ze swoją torbą zajął miejsce na tylnej kanapie, nie czekając z tłuszczą na autobus.
Na lotnisku kupił małpę lokalnej wódki, którą od razu wypił, oraz pierwszą z brzegu wiązankę kwiatów. – Kurwa mać, prawie zapomniałem – pomyślał i cofnął się przed drzwi, gdzie podniósł jakiś kamień. Poszedł jeszcze do toalety, gdzie wywalił lewy, austrowęgierski paszport.
Graf dawno już nie przyleciał gdzieś bez zapowiedzi, więc zastanawiał się, czy wypadałoby gdzieś zadzwonić, wziąć złotówę, czy może poczekać na szczęśliwy traf, który rozwiąże ten dylemat.
-
Rozważania grafa zostały przerwane pojawieniem się dwóch mężczyzn ubranych w garnitury. Ten wyższy, w dwurzędowym grafitowym garniturze spojrzał na grafa i zapytał:
- Jak się zdaje graf Wilczego Lasu? - nim dokończył pytanie sam graf zauważył, że jego bagaż chwycił drugi z mężczyzn - Jego Królewska Mość oczekuje grafa - dodał niezrażony milczeniem
Nieco zaskoczony takim obrotem sprawy graf wzruszył jednak ramionami mając w pamięci, iż wszak jego syn zawsze był tak sprawnym organizatorem, iż budziło to wręcz irytację u pozostałych członków rodziny. Stojącą tuż przy wyjściu z terminala zielona Jużbieda spowodowała, iż w kącikach ust grafa zatańczył uśmiech. Po zajęciu miejsca na tylnej kanapie samochód cicho ruszył spod lotniska.
Graf obserwował znużony zmieniające się za szybą limuzyny krajobrazy. Brudne familoki z czerwonej cegły z wolna ustępowały miejsca brudnym blokowiskom z wielkiej płyty, te zaś płynnie przechodziły modernistyczną zabudowę, która okazała się być zadbana. Podczas gdy szmer silnika cicho akompaniował muzyce klasycznej dyskretnie dochodzącej z radia, samochód szerokimi alejami obsadzonymi akacjami zbliżał się do starego miasta. Szofer płynnie przebijał się przez typowe dla tej pory dnia natężenie ruchu w tym mieście i nim graf się obejrzał zatrzymał się u stóp pałacu.
Będący dotąd siedzibą hrabiego Odwilży pałac niewiele zmienił się od czasu poprzedniej wizyty grafa. Jedyna zmiana to taka, że teraz wisiały tu już tylko flagi dreamlandzkie, zaś herb właściciela Odwilży zyskał bardziej dostojny płaszcz i koronę.
-
W Jużbiecie tak śmierdziało papierosami (nota bene widać było, że to wersja eksportowa samochodu, o czym świadczyły trzy kryształowe popielniczki i puchowe poduszki leżące po bokach kanapy), że grafowi od razu przypomniały się dawne czasy biedy w Ciprofloksji.
Za sprawą złych i podłych Sarmatów, którzy wygnali ich i rozkradli majątek, nawet pomimo posiadanego w owych czasach tytułu arcyksiążęcego, Graf wraz z żoną Natalią musiał głodować, tak aby najlepsze i nieliczne kąski mogły trafić do ust małego Aleksandra.
Życie było wtedy wprawdzie bardzo ciężkie, ale rodzina grafa zawsze mogła na sobie nawzajem polegać. Trud się opłacił, gdyż Aleksander wyrósł na przystojnego i silnego mężczyznę, trzymającego żelazną ręką zarówno swoich poddanych, jak i liczne kochanki.
Pomimo tego, że lata spędzone w Biednej Republice Ciprofloksji były wyjątkowo chude, graf wspominał je zawsze z rozrzewnieniem typowym dla lat młodości i wzniosłych idei, zresztą był to też najbardziej twórczy okres w jego życiu. Pewnych rzeczy pieniądze, ile by ich nie było, nigdy nie mogą zastąpić.
Jużbieda zajechała w końcu pod bramy pałacu w Odwilży, który niewiele zmienił się od czasu poprzedniej wizyty grafa. Jedyna zmiana to taka, że teraz wisiały tu już tylko flagi dreamlandzkie, zaś herb właściciela Odwilży zyskał bardziej dostojny płaszcz i koronę. Graf wysiadł z Jużbiedy, i stanął przed głównym wejściem.
-
Graf wysiadłszy z samochodu spojrzał na schody prowadzące w góre i korpulentnego odźwiernego w śliwkowej liberii gotowego we właściwym momencie otworzyć drzwi. Po szybki zlustrowaniu wejścia wszedł po schodach, a następnie przeszedł przez otwarte dla niego drzwi i zauważył, że w lobby na modernistycznym fotelu siedzi jego syn i czyta Òdwilsczi Wiadła
Samo lobby było dosyć przestronne, zaś na suficie i niektórych ścianach widać było mozaiki przedstawiające świat akwafluwialny. Gdzieś pomiędzy mozaiką dorsza a flądry przypomniał sobie, iż stoją zanim jego szofer i tragarz, więc szybkim krokiem ruszył ku swojemu synowi.
-
Graf odprawił szofera i tragarza, położył lekko wymięty bukiet na szafce przy wejściu i wyjął z kieszeni kamień podniesiony przy drzwiach od lotniska, z którym skierował się w stronę swojego syna Aleksandra.
– Pismaki w gazetach łżą jak psy, po co to czytasz? – spytał – Przywiozłem ci kamień spod fabryki w Prokto-Hemolan, zobacz nawet widać na nim jeszcze ślady potu, łez i cierpienia ludu pracującego. Chciałem ci dać jeszcze paczkę Marlborskich po 20 putra, ale tak wyszło, że musiałem dać celnikowi w Ruhnhoff – graf skrzywił się – O tempora, o mores, żeby nawet we własnej ojczyźnie!
-
Król Dreamlandu powoli opuścił gazetę i spojrzał na przybysza, a po chwili jego oczy się rozjaśniły
-- Ojcze! Cóż za niespodzianka - powiedział, po czym przeniósł wzrok na kamień - A po co mi ten kamulec? - dodał z wyraźnym niesmakiem -
– Żebyś pamiętał o tym, skąd pochodzisz! – ryknął graf i usiadł na fotelu – Kiedy podadzą obiad?
-
Gdzieś w oddali po ścianach przestronnego pałacu rozległ się dźwięk tupotu damskich czółenek. Uderzały rytmicznie z werwą znaną obu mężczyznom aż nader dobrze. Stuk, stuk, stuk i tuż przed tym, jak damska postać wyłoniła się przez portal otwartych drzwi, echo poniosło kobiecy głos, w którym wciąż nie brakowało dziewczęcego entuzjazmu.
-- Alusiu! Alusiu! Mam! To jest ta poszetka, którą twój ojciec nosił w dniu… - urwała, gdy podniosła wzrok ze skrawka materiału na osoby obecne w lobby.
Szybko jednak udało jej się ukryć myśli pod maską obojętności. Wystarczyło odwrócić się, dać sobie dwie sekundy na złapanie oddechu i ponowne skierowanie wzroku na mężczyzn. Popatrzyła na przybysza z wymuszonym uśmiechem, nie obawiając się tego, by spojrzeć mu prosto i głęboko w oczy. Nawet, jeśli te spojrzenia miałyby się spotkać.
-- Witaj Wojciechu. – powiedziała odrobinę zbyt surowo.
Podeszła bliżej do syna. Miała na sobie czarną, dreamlandzką suknię rozkloszowaną w kształt czarnej, wdowiej syreny, która z szelestem posuwała się po posadzce.
-- Nie spodziewałam się spotkać tu ciebie. – mówiła, nie patrząc więcej w jego kierunku i skupiając się wyłącznie na synu. Złożyła zręcznie poszetkę rękami okrytymi modnymi, atłasowymi rękawiczkami bez palców. – Właściwie wcale się ciebie nie spodziewałam.
Po tych słowach włożyła Alusiowi jedwabną poszetkę z inicjałami i herbem rodowym do kieszeni marynarki, po tym położyła mu dłonie na torsie i popatrzyła w górę, by spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się do niego szczerze i z matczyną miłością w oczach. Poszukując wsparcia w tej sytuacji.
-
Graf odwzajemnił głebokie spojrzenie Arcyksieżnej Teutończyków, a prywatnie swojej byłej żony, i uśmiechnął się szczerze i niewymuszenie, po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Cofnął się pod drzwi skąd porwał kupiony na lotnisku bukiet i podszedł do Arcyksiężnej opartej o Króla Dreamlandu.
– Natalia, nie mógłbym opuścić koronacji naszego dziecka, poza tym gdzieś przecież muszę mieszkać. Ale, bardzo się cieszę, że cię widzę! – powiedział graf i wręczył Arcyksiężnej bukiet kwiatów – Naprawdę! Miałem dla ciebie jeszcze czekoladki, ale celnicy na lotnisku w Ruhnhoff mi zeżarli, o tempora, o mores, żeby nawet we własnej ojczyźnie! – westchnął i zrobił smutną minę.
Graf poprawił Królowi Dreamlandu świeżo co włożoną poszetkę, tak aby była fikuśnie przekrzywiona i spojrzał na niego z zadowoleniem – Natalia, zobacz na jakiego przystojnego mężczyznę wyrosło nasze dziecko, jak idzie do burdelu to pewnie dziwki się o niego zabijają!
-
Natalia wzięła bukiet do ręki. Popatrzyła na niego pobieżnie zamyślona. Ścisnęła przy tym w pięści kilka razy przywiędłe, zmiękczone łodygi. Po tym zwinęła usta w trąbkę i rzuciła kwiaty niedbale z powrotem na szafkę przy wejściu.
-- Tak, z pewnością. Tak samo, jak o ciebie. – skomentowała sucho, przypominając sobie niewybredny styl żartu Wojciecha. – Po koronacji pomyślę o odpowiedniej kandydatce na żonę dla naszego wnuka na wydaniu. A teraz wybaczcie, ale muszę przygotować się do ceremonii, która już niebawem ma się rozpocząć. Pozostawiam was waszym, męskim interesom. Gdybym była potrzeba, jestem w swojej komnacie, Alusiu. Wspieram cię cały czas duchowo.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła w kierunku, skąd przyszła, pozostawiając za sobą na posadzce jedno pióro o charakterystycznej linii pewnej kaczki. Odczepiło się od fantazyjnych rękawów sukni.
-
Graf odprowadził wzrokiem Arcyksiężną Teutończyków i spojrzał ze smutkiem na wyrzucone kwiaty.
– Nigdy nie potrafiłem zrozumieć twojej matki. – zwrócił się do Króla Dreamlandu – Poza tym, nie uważasz, że na ożenek Maciusia nie jest jeszcze za wcześnie? Przecież to jeszcze dziecko...
-
Noc koronacyjna była pięknym, wzruszającym i inspirującym wydarzeniem, pełnym inspiracji. Niemniej graf uznał, że zabawił na dworze w Odwilży już wystarczająco długo. Jako, że Król Dreamlandu zajęty był sprawami w Parlamencie nakreślił do niego krótki list z podziękowaniami z gościnę i życzeniami pomyślnych rządów.
Zamierzał nakreślić również kilka słów dla Natalii, ale jego wzrok padł na wyrzucone kwiaty, których z jakiś nieznanych mu przyczyn, służba nie uprzątnęła. Westchnął więc tylko ciężko i przywołał jednego z służących, któremu polecił wzięcie bagaży i przywołanie samochodu.
-
Król Dreamlandu po pożegnaniu się z ojcem stał w oknie Brązowego Saloniku i patrzył, jak jego ojciec wsiada do samochodu. Po załadowaniu jego bagaży odprowadził wzrokiem białą Jużbiedę, aż zniknęła mu z oczu.
-- Wasza Królewska Mość? - nieśmiało zapytał Marszałek Dworu - Czy wszystko w porządku? - dodał niepewnie gdy król Dreamlandu odwrócił się od okna.
-- Muszę wrócić do Ekorre - jego nieprzenikniona twarz nie zdradzała żadnych emocji - Przygotuj samolot - dodał po chwili wahania -
Miłym zaskoczeniem w ten pochmurny dzień było to, że Król Dreamlandu wśród swoich licznych obowiązków znalazł odrobinę czasu, by pożegnać się z Grafem. W istocie szofer Jużbiedy przepalił kilka litrów benzyny, zanim ojciec i syn zakończyli rozmowę.
Teraz Graf stał samotnie w hali odlotów w jednej ręce dzierżąc torbę, ze swoim dobytkiem (a także odrobiną lokalnego alkoholu), a w drugiej właśnie nabyty, rejsowy bilet.
-
Styl jazdy Natalii pozostawiał wiele do życzenia. Dopiero w fotelu pasażera @Heinz-Werner-Grüner mógł odczuć, jak szarpiąco zmienia biegi, a jeśli spoglądał w dół, być może nawet zorientował się, że jeździ na półsprzęgle. Nie wspominając nawet o tym, że auto mogłoby nie miec dla niej hamulca…
-- Ach, Heinz… - zaczęła z typowym dla siebie tonem lekkiego rozżalenia. - … tyle razy ci mówiłam, jak ważna jest w moim życiu numerologia. I jak unikam liczby 4. 4 to liczba poza czołówką. Nigdy nie jest dobra. Nigdy! Czy zadowoliłby cię czwarty wynik w rankingu najlepszych domów mody? Czy 4 w ogóle coś znaczy poza tym, że byłeś “prawie” tak dobry, by stanąć na podium? – żaliła się. – A ty zawsze mi to robisz. Następnym razem zamień się ze mną na numer. – prosiła półserio. – O! Jesteśmy! – zakończyła, gdy ich oczom ukazała się brama na tę część lotniska, gdzie ztacjonowały prywatne samoloty.
Natalia zajechała przed hangar i zaparkowała, zajmując dwa dostępne miejsca postojowe tak, że nikt obok nie mógł się już zmieścić. I wcale nie zrobiła tego ze złośliwości, nie zwracała uwagi na takie detale. To pokłosie życia z Arcyksięciem. Czy jego kiedyś interesowało, czy jakiś plebs zmieści się jeszcze swoją przedbiedą?
Obok na pasie startowym czekała przygotowana awionetka w teutońskich barwach…
-- Jest I nasze cudeńko. Wypożyczone specjalnie dla mnie. Mam nadzieję, że potrafisz pilotować I nie były to tylko przechwałki. – powiedziała rozentuzjazmowana, patrząc na niego wyczekująco.